W rozpoczętym w lutym postępowaniu selekcyjnym, które przez wiele dni prowadziła nowa rada nadzorcza spółki, spośród ponad 20 kandydatów najwięcej punktów zebrał Roman Baczyński, były prezes Bumaru odwołany w zeszłym roku przez władze PiS. Baczyński zaproponował program ekspansji handlowej grupy, musiał jednak także swoim oponentom wyjaśniać kulisy niektórych transakcji związanych z eksportem broni.
Najpoważniejszym konkurentem Baczyńskiego okazał się Henryk Ogryczak, były wiceminister gospodarki w rządzie AWS, potem menedżer w przemyśle stoczniowym. Według niektórych Baczyński nie przestaje się liczyć w grze.
Przedłużające się bezkrólewie w obronnym koncernie szkodzi interesom grupy. Energicznych decyzji wymaga zwłaszcza komplikująca się sytuacja w pancernych zakładach. Znowu opóźnia się realizacja wartego 370 mln dolarów czołgowego kontraktu malezyjskiego, są kłopoty z dostawami wież bojowych do rosomaków. Podczas niedawnej wizyty przedstawicieli armii indyjskiej, która jest strategicznym odbiorcą naszego uzbrojenia, ofertę Bumaru pozbawionego lidera przedstawiali w imieniu zarządu grupy przedstawiciele rady nadzorczej i... Roman Baczyński. Między innymi dlatego, że był on zupełnie niedawno specjalnym pełnomocnikiem koncernu na ostatnich targach DefExpo w New Delhi.
Przychody Bumaru sp. z o.o. w ostatnich latach przekraczały rocznie 2 mld zł, a w zeszłym roku wartość transakcji związanych z eksportem uzbrojenia sięgnęła 600 mln zł. Bumar sprzedaje dziś jednak znacznie mniej broni i usług za granicę niż jeszcze kilka lat temu.
Józef Nawolski, przewodniczący nowej rady nadzorczej, woli koncentrować się na przyszłości: zapowiada przyspieszony proces wzmacniania Bumaru i współdziałanie w tym procesie z Agencją Rozwoju Przemysłu. Do przyszłego narodowego zbrojeniowego koncernu będą sukcesywnie włączane tylko mocne, zrestrukturyzowane spółki związane z obronnością. To na ARP ma spoczywać misja uzdrawiania przejmowanych przedsiębiorstw.