– Zaczynamy przygotowania do zdobycia wszystkich uzgodnień i pozwoleń niezbędnych do rozpoczęcia prac – zapowiada Marcin Jastrzębski, jeden z szefów spółki. – To dlatego, że procedury są skomplikowane i czasochłonne, a spółka planuje, iż budowa ruszy w przyszłym roku.
Sarmatia, którą utworzyły polski PERN Przyjaźń i UkrTransNafta, od kilku miesięcy ma trzech nowych udziałowców – z Azerbejdżanu, Gruzji i Litwy. Dzięki nim powstanie ropociągu stało się bardziej realne. Azerowie zadeklarowali dostawy ropy, Gruzini zgodzili się na jej tranzyt przez swoje terytorium do wybrzeża Morza Czarnego. Stamtąd ropa statkami ma dopływać do Odessy i być wtłoczona do ukraińsko-polskiego rurociągu.
Jesienią będzie gotowa ostateczna wersja studium wykonalności wraz z analizami opłacalności i potencjalnymi źródłami finansowania budowy. Szczególnie ważne jest oszacowanie kosztu transportu ropy. Sarmatia dwa miesiące temu wybrała wykonawcę tych analiz. Marcin Jastrzębski jest optymistą – uważa, że potwierdzą one sens ekonomiczny całej trasy. Jego zdaniem, jeśli budowa odcinka ukraińsko-polskiego rozpocznie się w przyszłym roku, to jest szansa, iż pierwsze dostawy surowca mogłyby się rozpocząć dwa lata później.
Sama budowa nie jest problemem – brakuje tylko kilkusetkilometrowego odcinka z Brodów do Adamowa (na granicy polsko-białoruskiej), który połączy istniejące już ropociągi w Polsce i na Ukrainie. Na inwestycję potrzeba ponad 400 mln dolarów. Sarmatia będzie najpewniej zabiegała o kredyty w EBOR i EBI – zwłaszcza że projekt służy dywersyfikacji dostaw ropy do Europy i ma poparcie Komisji Europejskiej. Bruksela finansuje biznesplan.
Inwestycja umożliwi dostawy ok. 15 mln t ropy rocznie. Potencjalni odbiorcy to rafinerie ukraińskie i polskie, a także litewska i czeskie. Sarmatia liczy też na sprzedaż surowca firmom zachodnioeuropejskim.