Władze Poczty podają, że strajkuje ok. 3,5 tys. osób. – To bzdura, z naszych szacunków wynika, że pracy nie podjęło ok. 50 proc. pracowników – mówi Bogumił Nowicki, przewodniczący NSZZ „S”. Jego zdaniem we wtorek do pracy nie poszło blisko 75 proc. warszawskich listonoszy.
Poczta stara się ratować sytuację. – Rozważamy oddelegowanie pracowników administracyjnych do zadań biznesowych – mówi Zbigniew Baranowski, rzecznik Poczty Polskiej. W Kaliszu do pracy poszło czterech z 50 doręczycieli urzędu pocztowego. W Szczecinie nie pracowało siedem z 56 miejskich poczt, a na całym Dolnym Śląsku – zaledwie kilkanaście. Ale i tak związkowcy z „Solidarności”, którzy o północy z poniedziałku na wtorek zablokowali centralną sortownię przesyłek wrocławskiego oddziału Poczty Polskiej, sparaliżowali pracę praktycznie wszystkich ponad 700 placówek w regionie.
Jerzy Raciborski, szef „Solidarności” dolnośląskich pocztowców, koordynujący przebieg protestu nie jest zadowolony z jego przebiegu. – W porównaniu z Krakowem, gdzie stanęło ok. 80 urzędów, nasze trzy wrocławskie placówki to niewiele – przyznaje. Dlatego związkowcy chcą blokować centralną sortownię. – Aż do skutku – zapowiada Raciborski.
Zarząd Poczty uważa, że strajk jest nielegalny. Jeszcze dziś do prokuratury ma trafić zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez pracowników. – Straszy się nas obcięciem pensji oraz zwolnieniami dyscyplinarnymi – mówi Bogumił Nowicki. – Tymczasem zgodnie z opinią prawną, którą dysponujemy, strajk jest legalny. I zapowiada, że niebawem do prokuratury trafi zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez władze Poczty.
Strajk może się dla Poczty skończyć tragicznie. Każdy dzień to strata od 3 do 4 mln zł. Poczta na razie nie podaje dokładnych kosztów. – Po pierwszym dniu trudno to oszacować, jednak każdy dzień strajku na pewno przybliża nas do utraty płynności finansowej – mówi Anna Kisielewska z biura prasowego PP. Może także oznaczać utratę części dużych klientów, którzy zapowiadali taką możliwość, jeśli doszłoby do strajku.