Zygmunt Berdychowski, człowiek, który wymyślił krynicką konferencję, uważa, że ten postkomunistyczny wdzięk i siermiężność bazy hotelowo-gastronomicznej Krynicy powoli już się przeżywa i przestaje bawić gości z Zachodu. Polaków zaś wyraźnie już denerwuje, a to, że nikt nie potrafi mądrze zagospodarować miłych i uczynnych ludzi mieszkających w tym kurorcie, najzwyczajniej złości.
Mimo zapewnień burmistrza Bodzionego Krynica wcale nie jest wypieszczonym beskidzkim kurortem, jak to sobie często wyobrażają przyjeżdżający po raz pierwszy. Miasto jest zaniedbane. Chodniki z głębokimi wyrwami, o których załataniu miasto już dawno powinno pomyśleć. Źle oświetlone ulice, brak parkingów zmuszający do łamania przepisów przy parkowaniu.
Organizatorzy forum mają już tego wyraźnie dosyć. Chętnie przenieśliby imprezę, ale nie bardzo jest gdzie. Trójmiasto nie daje takiej atmosfery. Niepołomice, które bardzo chętnie wzięłyby na siebie trudy zorganizowania konferencji, nie mają bazy hotelowej. W samym mieście jest około setki miejsc hotelowych, co oznacza, że gości trzeba byłoby przewozić autokarami z Krakowa, co drastycznie zwiększa koszty, z którymi Instytut Wschodni wyjątkowo się liczy.
Zygmunt Berdychowski chce w tej sytuacji powoli zmieniać charakter konferencji, tak aby w Krynicy odbywały się spotkania elit światowej polityki i biznesu. Robi to zresztą od kilku lat, starając się ściągać komisarzy europejskich, prezydentów, premierów. W tym roku efekty tych starań były jednak wyjątkowo kiepskie. Wprawdzie całą konferencję uratował premier Donald Tusk, ogłaszając zaskakującą datę przyjęcia przez Polskę euro (z której zresztą już się właściwie wycofał), ale z komisarzy była tylko Danuta Hübner, natomiast prezydenta nie było ani jednego. Z byłych widać było Aleksandra Kwaśniewskiego oraz Chandrikę Bandaranaike Kumaratunga ze Sri Lanki, która była pełna dobrych chęci, aby organizatorom przekazać nieco swoich spostrzeżeń co do organizacyjnych niedociągnięć konferencji. Tyle że nikt nie chciał nawet grzecznościowo jej wysłuchać. Na pamiątkę dostała album ze zdjęciami Nowosądecczyzny.
Brakuje wyraźnie barwnych polityków, którzy potrafili się w Krynicy bawić, jak chociażby Hanna Gronkiewicz-Waltz, która chętnie służyła pomocą, np. poproszona przez kuracjuszy o zrobienie im zdjęć z Lechem Wałęsą. Dwa lata temu przy kolejnym zdjęciu wykrzyknęła: – A przecież ja sama takiego zdjęcia nie mam.
W najdroższej restauracji o godz. 22.30 można wybłagać co najwyżej miseczkę żurku, „bo kuchnia już zamknięta”
Do Krynicy jedzie się długo i krętymi drogami. Z Krakowa trzy godziny. Z Warszawy, lekko licząc, sześć, a nawet specjalny pociąg PKP, tylko z wagonami pierwszej klasy, podstawiony dla gości forum, pokonywał trasę do Warszawy prawie osiem godzin, co jakiś czas, ku konsternacji pasażerów, zmieniając kierunek jazdy. Czasami nad deptakiem pojawiał się przelatujący helikopter, ale nie można go traktować jak normalnego środka transportu. Żeby z niego skorzystać, trzeba być superVIP-em.
W Tarnowie widać było entuzjazm, jakiego w Krynicy chyba nigdy nie było. Tutaj zadbano o wszystko, a nie tylko „posadzono kwiatki”, czym się szczyci burmistrz Budziony. Na Forum Inwestycyjne wybrano doskonale nagłośnioną aulę miejscowej uczelni mieszczącej się na terenie prawdziwego kampusu. Była i klimatyzacja, o jakiej krynickie obiekty mogą tylko marzyć, i wygodne meble dla panelistów. A gospodarze – nie pracownicy Instytutu Studiów Wschodnich, jak w Krynicy, lecz przedstawiciele miasta – dwoili i się i troili, bez końca pytając: czy wszystko jest w porządku? Samorządowcy z Tarnowa nie kryli, że dla nich takich najazd biznesu i polityków (przyjechało tam około 500 osób, podczas gdy do Krynicy dociera zazwyczaj dobrze ponad 2 tysiące), to dla miasta wyjątkowa szansa pokazania swoich możliwości. Tyle że Tarnów oczywiście Krynicy nie jest w stanie zagrozić.
Konferencji krynickiej towarzyszą jeszcze dwie imprezy satelickie. Forum Regionów w Muszynie i Forum Liderów w Nowym Sączu. W następnych latach, jeśli lokalizacja nie zostanie zmieniona, Krynicy będą odbierane kolejne imprezy – zapowiadają organizatorzy, którzy nie są w stanie zrozumieć, jak to jest możliwe, że mieszkańcy Davos potrafili wykorzystać swoją szansę, a znacznie bardziej przedsiębiorczy od Szwajcarów Polacy – nie.