– Rządy państw rozwijających się zauważyły, że również ich gospodarki znajdują się w dość kiepskiej kondycji, i zaczęły podejmować kroki w celu poprawy tego stanu – mówi Beat Siegenthaler, główny strateg rynków wschodzących w TD Securities w Londynie. Nie pozostało to bez wpływu na zachowanie inwestorów, którzy wpłacili w minionym tygodniu o ponad 400 mln dolarów więcej, niż wypłacili z obrotu akcjami z rynków wschodzących. Fundusze dedykowane rynkowi rosyjskiemu zanotowały pierwszy tydzień wpłat netto od listopada zeszłego roku.
Jednak region Europy Środkowo-Wschodniej kolejny raz należał do najsłabszych na świecie. Ucieczkę kapitału widać po dramatycznie spadającej wartości walut narodowych, co potęguje giełdowe straty. Dla porównania indeks największych spółek z polskiej giełdy WIG20 wyrażony w złotych stracił od początku roku ponad 14 proc. Ten sam wskaźnik wyrażony w dolarach spadł dwa razy bardziej, bo o 28 proc. Francuska minister ds. handlu zagranicznego zapowiedziała, że przedstawiciele G20 będą na kwietniowym spotkaniu dyskutowali na temat kursów walut z rynków rozwijających się w stosunku do głównych walut.
Inaczej niż w naszym regionie sytuacja wygląda w Ameryce Południowej, gdzie giełdy wzrastają. Najbardziej w ostatnim tygodniu drożały papiery m.in. w Brazylii oraz Meksyku. Wzrost zapewniły banki i spółki surowcowe.
– Nastroje na rynku nieco się poprawiły, mimo że wciąż panuje wielka niepewność co do gospodarki światowej w 2009 roku – mówi William Landers, zarządzający w funduszu Blackrock.
A właśnie obawy o podjęte działania przez rządy państw rozwiniętych rodzą niepewność co do zachowania się rynków wschodzących. Joseph Yam, szef władz monetarnych Hongkongu, przestrzega, że obecna nacjonalizacja banków doprowadzi do finansowego protekcjonizmu, który mocno uderzy w rynki wschodzące, silnie uzależnione od tego kapitału. Nouriel Roubini, profesor z Uniwersytetu w Nowym Jorku, wieszczy katastrofę państwom z Europy Środkowo-Wschodniej.