Od wczoraj do północy 25 lutego niemieckie linie lotnicze Lufthansa zmuszone są odwołać co najmniej 600 z 1800 lotów. Powodem jest strajk 4 tys. z 4,5 tys. zatrudnionych pilotów, którzy domagają się gwarancji zatrudnienia, podwyżek płac i wpływu na strategię firmy.
W chwili zamykania tego wydania „Rz” zarząd zrezygnował z dalszych negocjacji, ponieważ związek zawodowy Vereinigung Cockpit zgodził się jedynie na przesunięcie daty strajku, ale nie zrezygnował ze swoich roszczeń. Zdaniem wiceprezesa niemieckiego przewoźnika Chrisa Franza ten strajk będzie kosztował przynajmniej 25 mln euro za każdy dzień. Straty są nieuniknione nawet w wypadku, gdyby obie strony ostatecznie doszły do porozumienia, bo 600 lotów i tak zostało już odwołanych. Nie wiadomo jednak, ile samolotów rzeczywiście jutro poleci.
To najpoważniejszy w skutkach spór pracowniczy w historii tej linii, a dla pasażerów wyjątkowa uciążliwość. Żeby negatywne skutki ograniczyć, Niemcy zwrócili się do swoich partnerów ze Star Alliance, aby udostępnili im miejsca w swoich samolotach.
– Bardzo dokładnie obserwujemy rezerwacje w naszych maszynach na trasach, na których Lufthansa była zmuszona odwołać rejsy. Jeśli pojawią się tam listy oczekujących, w miarę możliwości będziemy podstawiać większe samoloty – powiedział „Rz” Andrzej Kozłowski, rzecznik prasowy PLL LOT.
Problemem będą jednak nie loty na trasach polsko-niemieckich, ale trasy długie, na które pasażerowie się przesiadają w portach niemieckich. Tam z kolei mogą pomóc pozaeuropejskie linie z sojuszu Star Alliance. – Skontaktujemy się z każdym pasażerem, który nie może polecieć odwołanym rejsem Lufthansy – zapewnił nas Nicholas Ionides, rzecznik Singapore Airlines. – Postaramy się znaleźć dla niego miejsce w naszych samolotach.