Gorąco jest w branży motoryzacyjnej. 700-osobowa załoga i dyrekcja należącej do Włochów firmy Bitron w Sosnowcu czekają na mediatora, który ma zażegnać groźbę strajku. W ubiegłym tygodniu opowiedziała się za nim większość załogi w zorganizowanym przez związki zawodowe referendum. Związkowcy żądają gwarancji zatrudnienia dla pracowników, którym kończą się terminowe umowy o pracę.
- Nie chodzi nam o pieniądze. Walczymy o utrzymanie miejsc pracy - twierdzi przewodnicząca zakładowej Solidarności Izabella Będkowska. Według związku, na czas określony zatrudniona jest większość załogi. W dodatku duża część umów wygasa jeszcze w lipcu.
O tym, że cięcia kadrowe są realne, świadczyć mają warunki zezwolenia na działalność w specjalnej strefie inwestycyjnej. Produkujący komponenty Bitron ma gwarantować zatrudnienie 500 osób na koniec 2012 roku. W takiej sytuacji mógłby więc 200 pracowników zwolnić. Co prawda firma deklaruje, że w tej chwili nie ma planów redukcji zatrudnienia, podobnie jak nie przymierza do zwolnień grupowych. Ale dyrekcja podkreśla, że poziom zatrudnienia zależny jest od sytuacji ekonomicznej. Daje więc do zrozumienia, że w razie pogorszenia kondycji zakładu, część pracowników może być niepotrzebna.
Tego właśnie boją się związki. Zażądały więc 7-letnich gwarancji zatrudnienia lub 12-miesięcznych odpraw w przypadku likwidacji stanowiska pracy i 6-miesięcznych odpraw emerytalnych lub automatycznego przekształcenia umów 2-letnich na czas nieokreślony. Dyrekcja mówi jednak: nie.
- W obecnej sytuacji ekonomicznej nie jesteśmy w stanie udzielić takich gwarancji - zakomunikował prezes Bitronu Sergio Damilano. Zaznaczył, że firma analizuje kwestie przedłużenia umów i chciałaby jak największą ich liczbę odnowić. Ale podkreślił, że musi się to wiązać ze zwiększeniem sprzedaży.