Najgłośniej propagują ją Zieloni. Ich kampania „Zielone miasto" to cykl działań Zielonych 2004 na rzecz skierowania polskich miast na drogę zrównoważonego rozwoju i równościowej polityki społecznej. Skupiają się przy tym też na zagadnieniach rewitalizacji obszarów miejskich, zrównoważonym transporcie oraz ekologii terenów zurbanizowanych.
Zalety zielonego miasta dostrzegają jednak także inni – samorządowcy, ekonomiści, biznesmeni i politycy. Jeden z najbogatszych Polaków Jan Kulczyk zwietrzył już nowy trend. Związana z nim firma e+ planuje do 2013 roku budowę 300 punktów ładowania dla samochodów elektrycznych. Pomysł może być trafiony, gdyż coraz więcej firm motoryzacyjnych wprowadza do swojej oferty takie pojazdy. Elektryczne lub hybrydowe auta mogą liczyć w wielu krajach na wsparcie finansowe rządów.
Zielone miasto to nie tylko zrównoważony, ekologiczny transport (o którym sporo się mówi na tegorocznym forum w Krynicy), lecz także energetyka. Nie bez przyczyny coraz więcej nowo powstających budynków korzysta z doświadczeń budownictwa energooszczędnego. W Szwajcarii ponad połowa nowych budynków wyposażona jest w kolektory słoneczne oraz pompy ciepła. Największy dach pokryty panelami słonecznymi (2 tys. mkw.) na urzędzie miasta Genk w Belgii wytwarza ok. 200 tys. kwh rocznie, ograniczając emisję dwutlenku węgla o 60 ton. Pożytek jest potrójny – ekologiczny, ekonomiczny i polityczny. Zwłaszcza że wytyczne Unii Europejskiej nakładającej na państwa członkowskie obowiązek redukcji emisji dwutlenku węgla są zmorą wielu krajowych polityków.
Pierwsze jaskółki nowego podejścia już się pojawiły. W Polsce od jesieni ubiegłego roku można uzyskać dofinansowanie Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska (do 45 procent) do kredytu na zakup i montaż kolektorów słonecznych. Ale zainteresowanie nie jest oszałamiające. Może, idąc śladem belgijskiego Genku, dobry przykład dały instytucje państwowe lub samorządowe?