Na początku roku rynek zelektryzowała informacja, że Kopalnia Węgla Kamiennego Wujek, chyba najbardziej znana w Polsce (podczas pacyfikacji w czasie stanu wojennego zginęło tam dziewięciu górników), może zostać zamknięta. Doszło w niej do pożaru, konieczne było zamknięcie dwóch ścian wydobywczych, a wyniki pogarszały sytuację finansową Katowickiego Holdingu Węglowego, do którego należy zakład. Jednak górnicy zamiast protestować czy grozić zarządowi spółki po prostu zabrali się do pracy. Sprawdziliśmy na dole, czy było warto i czy się udało.
Plan ratunkowy działa
Górnicy wiedzą o planie naprawczym dla ich kopalni. Zaczął powstawać zaraz po styczniowych pożarach, został wdrożony dwa tygodnie temu. Załoga kopalni jak jeden mąż wierzy w jego powodzenie, choć po cichu przyznaje, że wciąż trochę obaw jest.
– Jeżeliby nie było żadnej poprawy, to na pewno by to zamknęli – mówi nam jeden z górników pracujących w przodku przygotowującym do wydobycia nową ścianę. On na Wujku jest już 23 lata, z kopalnią związany jest od początku swojej pracy. Przyznał, że nie wyobraża sobie zmiany zakładu (w razie likwidacji górnicy zostaliby oddelegowani do innych kopalń). Podobnie jak jego kolega z oddziału, choć on w kopalni Wujek pracuje dopiero od listopada 2011 r.
– Szykujemy nową ścianę, myślę, że wszystko będzie dobrze – uśmiecha się, pokazując, ile pracy wykonał już kombajn chodnikowy (drąży kilka metrów wyrobiska na dobę). – Mamy fajną obsadę, dajemy z siebie wszystko, nadrobimy braki w wydobyciu, bo robimy ponad normę.
– My staramy się o tym nie myśleć, decyzje zapadają na górze. Pracujemy niczym Pstrowski i dajemy z siebie wszystko – mówił nam górnik pracujący w ścianie wydobywczej, która lada dzień skończy pracę. Hasło przodownika pracy z lat PRL Wincentego Pstrowskiego „Kto da więcej niż ja" w kopalni Wujek nabiera innego znaczenia.