Po fali bankructw m.in. amerykańskiego General Maritime czy brytyjskiego Stephenson Clarke Shipping w kolejce są następni. W branży morskiej panuje przekonanie, że to największy kryzys żeglugi od II wojny światowej.
– Pogrążone w kryzysie gospodarki zamawiają mniej surowców, a w tym samym czasie przybyło statków zamawianych jeszcze w latach 2006–2008 – wyjaśnia główne powody zapaści Krzysztof Gogol, analityk i doradca dyrektora Polskiej Żeglugi Morskiej. – Nadpodaż tonażu dotyczy zwłaszcza największych grup statków – dodaje.
Indeks w dół
O sytuacji na rynkach frachtowych świadczą indeksy i stawki frachtowe. W Polskiej Żegludze Morskiej, która specjalizuje się w masowcach, najuważniej przyglądają się Baltic Dry Indeks. To indeks opłacalności przewozów towarów masowych jak węgiel czy ruda żelaza. W 2011 roku wskazywał on średnio 1548 pkt, a w 2012 spadł do 920. Jeszcze bardziej obniżyły się stawki frachtowe.
– Dzienna stawka frachtowa przy rocznym czarterze dla największych masowców wynosi obecnie ok. 12 tys. dol. W 2008 roku, w szczytowym momencie było to nawet 200 tys. dol. za dzień – porównuje Gogol. – Z kolei dla panamaxów, np. m/s „Solidarność", obecna stawka nie przekracza 7 tys. dol. W 2008 roku było to ok. 50 tys. dol.
Najwięksi i najstarsi
Kryzys jest tak głęboki, że znikają najwięksi armatorzy. Pod koniec 2012 roku Overseas Shipholding Group, największy amerykański armator tankowców, wystąpił do sądu o ochronę przed wierzycielami, co jest równoznaczne z ogłoszeniem bankructwa.