W czasach prosperity wszystko było jasne: firma rosła, pracownikom powodziło się coraz lepiej, a Wolfsburg, siedziba centrali Grupy kwitł. Kiedy przyszły gorsze czasy, stosunki się zaczęły psuć, mimo że firma jest tak samo zależna od pracowników, jak i pracownicy od niej.
Zaczęło się od publicznego skrytykowania przez Bernda Osterloha, szefa rady pracowniczej w Grupie VW sposobu, w jaki zarząd wziął się za łagodzenie skutków skandalu spalinowego. Potem w liście, o którym nie wiadomo czy do prasy dostał się specjalnie, czy też po prostu "wyciekł" Osterloh krytykował zarząd za to, że pracownicy nie zostali włączeni do dyskusji nad niezbędnymi oszczędnościami w koncernie. Mimo, że sam brał udział w jej posiedzeniu. Szybko potem Osterloh został pouczony przez kolegów z rady nadzorczej, że nie powinien zachowywać się tak konfrontacyjnie. Jego wybuch był tym dziwniejszy, że jeszcze niedawno, kiedy do VW przyszedł z BMW, Herbert Diess, specjalista od cięcia kosztów, przedstawiciel pracowników w radzie wychwalał jego kompetencje. Pojechali nawet razem na przejażdżkę rowerową po terenie fabryki, żeby się zaprzyjaźnić. - W Volkswagenie potrzebny jest taki człowiek - mówił.