Polski ekosystem startupów dopiero raczkuje. Jesteśmy na znacznie wcześniejszym etapie jego rozwoju niż kraje Europy Zachodniej. Trudno się więc spodziewać, byśmy z miejsca stali się fabryką tzw. jednorożców (młoda, innowacyjna firma, której wartość przekracza 1 mld dol.). Wystarczy wspomnieć, że nad Wisłą działa jedynie 2,7 tys. startupów, co oznacza, że jedna tego typu firma przypada na ponad 14 tys. mieszkańców. Dla porównania ten odsetek w Izraelu wynosi 1 startup na 1,6 tys. osób.

Czas europejskich jednorożców
Problem z brakiem polskich jednorożców jest złożony. Jedną z kluczowych barier są pieniądze i deficyt znaczących inwestycji w najbardziej innowacyjne startupy. Tymczasem, jak pokazują analizy KPMG, w samym Berlinie w I kwartale 2018 r. zainwestowano w startupy ponad 1,1 mld dol.
Kłopotem jest również brak wiedzy, jak radzić sobie z wyzwaniami „skalowania" spółek. Abyśmy doczekali się wreszcie pierwszych jednorożców, celem powinien być jej transfer z miejsc, gdzie odnosi się największe sukcesy. Eksperci przekonują, że wbrew pozorom wcale nie powinniśmy wzorować się wyłącznie na Dolinie Krzemowej (skumulowana wartość jednorożców w USA sięga niemal 720 mld dol.), lecz podpatrywać chińskie Shenzhen. Jak tłumaczy Maciej Frankowicz, partner w Arkley VC, z 18 „hardware'owych" startupów, które zasłużyły na miano jednorożca, aż 2/3 pochodzi właśnie z Chin. Jego zdaniem, jeżeli chcemy zatem dobrze wykorzystać potencjał 1/4 wszystkich polskich startupów, tam powinniśmy szukać wzorców.
Na szczęście sprzyjają nam światowe trendy. Europa, która dotąd była daleko za USA i Chinami pod względem wypuszczanych na rynek jednorożców, mocno przyspieszyła. – Od 2014 r. w Europie odnotowano więcej ofert publicznych akcji spółek technologicznych niż w Stanach Zjednoczonych, w latach 2016–2017 prawie dwa razy więcej – mówi cytowany przez portal CNBC James Clark, dyrektor ds. technologii z London Stock Exchange.