Mimo zapowiedzi ministra skarbu o przejrzystości i jednolitych zasadach naboru do rad nadzorczych podległych mu spółek zasad tych nie udało się wcielić w życie w wielu państwowych firmach. Chodzi o spółki zależne firm z większościowym udziałem Skarbu Państwa. Jest ich kilkaset, a w ich radach nadzorczych zasiada kilka tysięcy osób, które nawet nie mają zdanych stosownych egzaminów. Ich apolityczność i fachowość budzą często wątpliwości.
W grudniu 2007 r. minister skarbu upoważnił zarządzeniem dyrektorów departamentów resortu, aby w ciągu miesiąca od wejścia przepisu w życie przygotowali propozycje uchwał walnego zgromadzenia albo zgromadzenia wspólników w firmach z większościowym udziałem Skarbu. Chodziło o to, by rady były wybierane w konkursach, tak jak w spółkach matkach. Miały się w nich znaleźć osoby ze zdanymi egzaminami na członków rad nadzorczych.
Resort skarbu teraz przypomniał sobie o tych wytycznych i próbuje sprawdzić, gdzie je zastosowano. Kłopot w tym, że zarządzenie od początku było niewykonalne, bo nie zawiera żadnych sankcji, a spółki rozmaicie je interpretują. Resortowi nie udało się też policzyć, ile osób bez egzaminów zasiada w radach.
– Nam nie chodziło o nakazanie zmian, bo nie mamy takich prawnych możliwości, ale o wskazanie kierunku, w jakim chcielibyśmy działać – tłumaczy Maciej Wewiór, rzecznik MSP.
W największej firmie gazowniczej w kraju – Polskim Górnictwie Naftowym i Gazownictwie – usłyszeliśmy, że zarządzenie ministerstwa nie dotyczy spółek zależnych tej grupy. Nie było więc zmian w ich statutach, a członkowie rad nadzorczych są wskazywani przez zarząd. Najczęściej są to prawnicy i ekonomiści, ale osoby te nie muszą wykazać, że zdały odpowiednie egzaminy.