– W tej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na zbyt kosztowne inwestycje – mówi „Rz” szef Gdańskiej Stoczni Remontowej Piotr Soyka. – Bierzemy pod uwagę taką ewentualność jak zakup części majątku gdyńskiej stoczni, jednak to, czy weźmiemy udział w przetargu, będzie zależeć od rozwoju sytuacji na rynku armatorskim i okrętowym.
A ta nie jest dziś najlepsza. Jak przyznaje prezes zarządu Remontowej i Związku Pracodawców Forum Okrętowe, światowy krach finansowy negatywnie wpływa na zamówienia stoczniowe na całym świecie. Z jednej strony banki wycofują się z kredytowania budowy statków. Z drugiej – drastycznie zmalała ilość towarów i ładunków przewożonych drogą morską, powodując spadek stawek frachtowych i czarterowych. Armatorzy wstrzymują więc zamówienia na nowe statki, chcąc w ten sposób zrekompensować sobie zmniejszone wpływy. Ograniczają też zamówienia na remonty i przebudowy statków używanych, zwłaszcza 20-letnich i starszych. Powoduje to duży spadek cen na usługi remontowe w stoczniach europejskich i odpowiednio mniejsze wpływy.
Jak mówił wcześniej na łamach „Rz” dyrektor generalny CESA dr Reinhard Lueken, dla stoczni produkcyjnych kryzys oznacza pogorszenie rentowności i ograniczenie produkcji, zwłaszcza jednostek seryjnych. Może też oznaczać konieczność zwiększenia produkcji statków prototypowych i nietypowych, a przede wszystkim – szukania nowych nisz i klientów. To będzie dotyczyć także firm, które powstaną na gruzach stoczni w Gdyni i Szczecinie.
– Myślę, że sytuacja gospodarcza na świecie nie zmieni się znacząco do końca maja 2009 r., czyli do upływu terminu sprzedaży aktywów stoczni w Gdyni i Szczecinie – mówi Soyka. – Plusem jest to, że na mocy tzw. specustawy stoczniowej inwestorzy będą mogli kupić majątek wolny od długów. Czy będą chcieli produkować statki, kadłuby, elementy mostów czy innych konstrukcji stalowych – trudno przewidzieć. Ale jedno jest pewne: cokolwiek będą produkować, będą chcieli na tym zarobić, więc nowe podmioty będą musiały zostać zorganizowane inaczej niż dotychczasowe stocznie.
W stoczniach remontowych kryzys oznacza z jednej strony konieczność pozyskiwania większej ilości zleceń, a z drugiej podniesienie wydajności pracy i obniżkę cen robocizny, która przy remontach jest głównym składnikiem kosztów. – Na świecie w czasach podobnych kryzysów stocznie produkcyjne zamieniano czasem na remontowe, jednak takie próby kończyły się niepowodzeniem – podkreśla Piotr Soyka. – Remonty wymagają innej organizacji pracy, krótszych terminów, innego systemu dostaw, innych umiejętności. Wiele stoczni się na tym przejechało.