W pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości autobusy i ciężarówki stanowiły rzadkość na polskich drogach. W przewozach liczyły się kolej i furmanka. Dopiero ustabilizowanie złotówki zachęciło przedsiębiorców do inwestycji w tabor, który początkowo był niemal wyłącznie kupowany z demobilu, a następnie importowany. Liczba autobusów wzrosła z 686 na początku 1926 roku do 3,5 tysiąca cztery lata później. Wolniejszy był przyrost taboru ciężarowego, który w tym samym okresie powiększył się ponad dwukrotnie, do 5,7 tys. sztuk. Przeważały niewielkie przedsiębiorstwa z jednym, dwoma samochodami kupionymi przez kilku wspólników. W 1929 roku 2009 przedsiębiorstw autobusowych (nie wliczając przedsiębiorstw komunikacji miejskiej) na 1607 liniach o długości 25 710 km eksploatowało 3224 autobusy. Przeciętnie na dobę wypadało 431,1 tys. autobusokilometrów, i był to jeden z najlepszych wyników w okresie międzywojennym. W tymże 1929 roku przedsiębiorstwa autobusowe przewiozły 36,9 mln osób. Roczny przebieg autobusu wynosił 40 100 km.
Kryzys ekonomiczny, który rozpętał się na przełomie lat 20. i 30., doprowadził do upadku wiele przedsiębiorstw przewozowych. Według wyliczeń inż. Eugeniusza Porębskiego w 1932 roku liczba kursujących po Polsce autobusów skurczyła się do 1410. Dzienny przelot linii zmniejszył się z 449 tys. km w 1929 roku do 287 tys. km trzy lata później. Przedsiębiorcy zmagali się nie tylko z problemami finansowymi, ale i technicznymi. Stan dróg był tak zły, że samochody już po dwóch, trzech latach pracy nadawały się do kapitalnego remontu. Zniszczone autobusy były częściowo demontowane i zamieniane na zakryte wozy konne. Dróg bitych było zaledwie 46 tys. km i niemal ich nie przybywało.
[srodtytul]Nawet kryzys nie złamie motoryzacji[/srodtytul]
Kryzys doprowadził do spadku liczby zarejestrowanych samochodów w Polsce, ale nie zmniejszył ruchu samochodów ciężarowych na drogach państwowych. Wręcz przeciwnie: w 1934 roku w stosunku do 1926 roku wzrósł o 166 procent, natomiast konny o 12 procent. Jedynie lokalny ruch samochodów ciężarowych na drogach samorządowych spadł o 31 procent, gdy konny wzrósł o 6 procent. Na szosach spotykało się głównie furmanki – ruch konny mierzony tonokilometrami w skali kraju był o 2,36 razy większy od samochodowego. Dla województw poznańskiego i pomorskiego stosunek był bliski jedności, dla tarnopolskiego przekraczał 11 na niekorzyść motoryzacji.
Niewielkie, rzutkie przedsiębiorstwa transportowe oferowały szybkie przewozy przesyłek ciężarówkami. Oferta stała się tak popularna, że nawet największa w kraju firma spedycyjna C.Hartwig, zmuszona przez konkurencję, rozpoczęła w 1933 roku przewozy własnymi samochodami.