W ubiegłym miesiącu polskie salony samochodowe sprzedały 28 736 aut osobowych – wynika z danych Instytutu Samar. To nieco więcej niż przed rokiem, ale też o 7,6 proc. mniej niż w marcu. Po czterech miesiącach tego roku sprzedaż sięgnęła łącznie 116,7 tys. sztuk. To o 1,5 proc. więcej niż rok temu.
Pozornie rynek wygląda nieźle, zwłaszcza gdy się obserwuje kilkudziesięcioprocentowe spadki w wielu europejskich krajach. Dlaczego pozornie? Ponieważ wciąż sporo ze sprzedawanych w Polsce nowych samochodów trafia do klientów za granicą, głównie w Niemczech. Gdy przestaną działać niemieckie dopłaty do złomowania starych aut i kupna nowych lub też umocni się złoty, zagraniczni klienci znikną z polskich salonów. Dlatego w tej chwili warto śledzić nie dane sprzedażowe, ale liczbę rejestracji nowych pojazdów w kraju. A ta od kilku miesięcy spada.
– I ten trend spadkowy się pogłębia. Tylko w marcu liczba rejestrowanych aut zmniejszyła się w porównaniu z marcem ubiegłego roku o ponad 16 proc. Podobnego wyniku można się spodziewać również w kwietniu – podkreśla Wojciech Drzewiecki, prezes Samaru.
Jego zdaniem wzrost sprzedaży daje szanse na przeżycie kryzysu. Jednak wspomniany spadek liczby rejestracji stwarza realne zagrożenie na przyszłość. – Mniejsza liczba samochodów rejestrowanych w Polsce to mniejsze dochody z serwisu, który stanowi podstawę działalności większości punktów dilerskich – tłumaczy Drzewiecki. Dodaje, że spadek obrotów dilerów to ryzyko redukcji zatrudnienia, ograniczenia dostępu do kredytów obrotowych (niezbędnych do prowadzenia działalności), a w krańcowych sytuacjach bankructw firm.
Co gorsza kwiecień przyniósł dalszy spadek zakupów aut przez firmy. Udział klientów instytucjonalnych w całym rynku spadł do ok. 36 proc., z ponad 42 proc. rok temu.