Najwięcej pracowników ubyło spośród tych, którzy pracują pod ziemią (2792 osoby), mniej na powierzchni (495) – wynika z raportu Ministerstwa Gospodarki nadzorującego kopalnie węgla kamiennego. Tendencja spadkowa jest widoczna od lat. W ciągu 20 lat zatrudnienie w tym sektorze zmniejszyło się ponad 3,5-krotnie.
Mniejsze zatrudnienie wynika nie tylko z tego, że ubywa kopalń – od 1990 r. ich liczba zmniejszyła się o 40. W działających spada wydobycie, bo wyczerpywanie dostępnych złóż odbywa się szybciej niż udostępniane nowych.
Spółki węglowe robią wszystko, by szukać oszczędności. A koszty płac to ponad połowa ich kosztów stałych. Rocznie na pensje kopalnie wydają ok. 7 mld zł. W Katowickim Holdingu Węglowym ruszył w tym roku program dobrowolnych odejść przeznaczony dla pracowników zatrudnionych na powierzchni, który kosztuje spółkę ok. 25 mln zł.
Niewykluczone, że program zostanie wydłużony na 2011 r., bo KHW chce zmniejszyć zatrudnienie do ok. 15 tys. ludzi w procesie tworzenia tzw. megakopalni: dużego, efektywniejszego zakładu) Nie ma jednak decyzji w tej sprawie. Nie wiadomo również czy na podobne rozwiązania zdecydują się inne spółki węglowe. Pewne jest jedno – wszystkie spółki zmniejszyły przyjęcia do pracy ludzi mających zastąpić odchodzących na emerytury. W 2009 r. w górnictwie przyjęto do pracy 4,1 tys. ludzi, a do końca października tego roku 2,48 tys.
Zdaniem Wacława Czerkawskiego, wiceszefa Związku Zawodowego Górników, ograniczenie liczby osób przyjmowanych do pracy może stwarzać niebezpieczną lukę pokoleniową. Zbigniew Madej, rzecznik Kompanii Węglowej, największej spółki górniczej w UE, zapewnia, że firma nadal - zgodnie z umowami - przyjmować będzie absolwentów szkół górniczych. Podobne deklaracje padają w pozostałych firmach węglowych.