Z przeszło 3 tysięcy firm turystycznych działających na polskim rynku zdecydowana większość to drobnica. – Dużych biur, które zatrudniają dziesięć osób albo więcej, jest około setki. Takich naprawdę liczących się na rynku zaledwie kilkanaście – twierdzi Krzysztof Łopaciński, prezes Instytutu Turystyki. Ale branża coraz bardziej się konsoliduje. Największe biura podróży systematycznie umacniają swoją pozycję, zdobywając coraz większy udział w sprzedaży wycieczek. Z kolei te mniejsze coraz bardziej tracą. W ubiegłym roku dziesięć największych biur podróży wypracowało przychody w wysokości 3,4 mld zł. To prawie 80 proc. tego, co cała branża.
Według „Wiadomości Turystycznych", które co roku przygotowują zestawienie największych biur podróży, liderem polskiego rynku jest Itaka z obrotami za 2011 rok przekraczającymi 1,1 mld zł. Na drugim miejscu znalazło się TUI Poland –
489 mln zł przychodów, na trzecim giełdowy Rainbow Tours – 439 mln zł. Za nimi uplasowały się Neckermann oraz Alfa Star. Na siódmym miejscu ze sprzedażą 180 mln zł w roku 2011 sklasyfikowano ostatniego bankruta – Sky Club.
Sytuacja finansowa branży, choć lepsza, niż zakładano jeszcze na początku roku, daleka jest jednak od okresu sprzed kryzysu. Jeszcze w latach 2007–2008 liczba sprzedanych wycieczek rosła w tempie 30–40 proc. rocznie. Ale w 2009 roku rynek zaczął się gwałtownie kurczyć. Choć jeszcze w styczniu klientów w biurach nie brakowało, to już w lutym ich liczba zaczęła topnieć. Przyczyną okazał się wzrost cen wskutek osłabienia złotego.
Kolejny kryzys przyszedł rok później. Jeszcze w marcu wydawało się, że poobijana kryzysem branża wyjdzie z dołka, a wcześniejsze prognozy zakładały wzrost rynku na poziomie 15–20 proc. Ale w kwietniu obroty gwałtownie spadły. Najpierw z powodu katastrofy pod Smoleńskiem, a potem – wybuchu wulkanu na Islandii. Nie dość, że wstrzymano wyloty, to pojawiające się głosy o możliwości nawrotu kłopotów z chmurą popiołu wyraźnie zniechęciły część osób dopiero planujących wyjazdy.