Firmy lotnicze w Europie są traktowane jak kura znosząca złote jajka. I to dla państwowego budżetu. Podobnie traktuje je Unia Europejska, która zawiesiła włączenie lotów międzynarodowych do handlu emisjami dwutlenku węgla – uważają przedstawiciele linii.
Nie ma innego wyjścia, jak skorzystać z rozwiązań amerykańskich i wyciąć wszystko, co jest do wycięcia: personel wysłać wcześniej na emerytury, kiedy tylko jest to możliwe. Tylko na pasażerach oszczędzać się nie opłaca, bo zagłosują nogami, a na bezpieczeństwie oszczędzać się nie da, zgodnie twierdzą szefowie europejskich linii, którzy brali wczoraj udział w przyjęciu do sojuszu Star Alliance chińskich Shenzen Airlines. To 28. linia w aliansie, do którego należy także LOT.
Dodatkowe opłaty
Wprawdzie Bruksela zdecydowała się na odłożenie obciążenia płatnościami za udział w handlu emisjami (ETS) dla przewoźników latających także poza terytorium UE, ale nadal ten obowiązek obciąża linie latające po kontynencie.
– Dodatkowo jeszcze jeśli np. nasz samolot leci z Wiednia do Bangkoku, to płaci za całkowite emisje z jedenastogodzinnej trasy. Emirates czy Qatar Airways płacą tylko za dolot do macierzystego portu: Dubaju czy Dohy, a stamtąd lecą dalej już „za darmo" – mówi „Rz" Jaan Albrecht, prezes i dyrektor generalny Austrian Airlines. Nie ukrywa, że uważa za nieuczciwe obciążanie transportu lotniczego najróżniejszymi dodatkowymi opłatami, już nawet poza ETS.
Chodzi m. in. o dodatkowe opłaty pasażerskie. W Niemczech i Austrii do biletu na trasie europejskiej bilet obciążony jest kwotą 7,50 euro, a na trasach długodystansowych opłata to 33 euro. Podobne narzuty wprowadzili Brytyjczycy, ale powoli się z nich wycofują. – Paryż obciążył każdy sprzedany bilet opłatą solidarnościową, tyle że wynosi ona nie więcej niż kilka euro. W naszej sytuacji, gdy oglądamy każde euro, a na rynku jest coraz trudniej, tniemy połączenia, zarobki, zwalniamy ludzi, naciski, byśmy oprócz płaconych podatków dostarczali jeszcze dodatkowe wpływy, jest trudna do zaakceptowania – wskazuje Albrecht.