Polska może mówić o sukcesie w głosowaniu – gdy w ubiegłym roku pojawiła się propozycja backloadingu, wydawało się, że nikt nas nie poprze. Tymczasem okazało się, że argumenty o ograniczeniu konkurencyjności unijnego przemysłu trafiły do unijnego przemysłu.
- Udało się nam umiędzynarodowić tę sprawę. To już nie jest tylko polski problem. Zorganizowaliśmy bardzo dużą grupę posłów z bardzo wielu krajów, którzy się sprzeciwiają tej skrajnie dla Polski niekorzystnej polityce – mówił wczoraj po debacie europoseł Konrad Szymański z PiS.
Polska argumentowała, że propozycja Komisji Europejskiej oznaczała, że mimo kryzysu, wbrew rynkowi uprawnień, ceny emisji CO2 będą podniesione. Nie ma branży energochłonnej w Europie - czy to będzie produkcja cementu, papieru, stali, szkła, chemii, czy nawozów dla rolnictwa - która nie protestowałaby przeciwko takiej polityce. To ponad 2,5 miliona miejsc pracy i gospodarczy potencjał ponad 30 tysięcy przedsiębiorców.
Resort środowiska obliczył, że Polskę backloading kosztowałby utratę ok. 1 mld euro. - To prawdopodobnie początek końca polityki klimatycznej, którą znamy, a która przez lata przyczyniła się do osłabienia konkurencyjności gospodarczej Europy – mówi „Rz" Izabela Albrycht, prezes Instytutu Kościuszki. Jej zdaniem to sukces i wiatr w żagle dla przeciwników polityki klimatycznej w tym takich akcji obywatelskich jak „Stop pakietowi".
Jak wskazuje profesor Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej współpracujący z Instytutem Kościuszki, odrzucenie propozycji backloadingu oznacza, że PE nie jest przekonany, że należy dawać Komisji Europejskiej większy zakres decyzji niż wynika to z Traktatu Lizbońskiego. Odrzucone przez Parlament propozycje prowadziły do upoważnienia Komisji Europejskiej do samodzielnego decydowania jaka liczba pozwoleń w poszczególnych latach będzie skierowana do handlu. Decyzje takie są zarezerwowane dla krajów członkowskich. Większa władza Komisji Europejskiej