Katowice, Wrocław, Kraków, Łódź i Warszawa. Ale też Gdańsk, Legnica i Tarnów. Przybywa w kraju miast, które testują lub inwestują w projekty, wykorzystujące rozwiązania z pogranicza informatyki i telekomunikacji. Giganci z branży teleinformatycznej ukuli dla takich miejsc i ich pomysłów nowe miano: „smart cities", czyli sprytne miasta. – „Smart city" to koncepcja wykorzystania nowoczesnych technologii do poprawy jakości życia w miastach – obniżenia kosztów energii, poprawy środowiska, kontaktu z władzami publicznymi, podniesienia bezpieczeństwa, jakości edukacji i opieki zdrowotnej – mówi „Rz" Jan Justus, dyrektor w biurze Boston Consulting Group w Monachium.
– Polska jest gotowa do wprowadzenia projektów „smart cities". Moim zdaniem spełniony został warunek dostępności sieci telekomunikacyjnych oraz urządzeń końcowych umożliwiających współpracę z elementami pomiarowymi i wykonawczymi – przekonuje Piotr Jasiniewski – dyrektor ds. platform usługowych z firmy Ericsson.
Boom przed nami
– Są dwa typy aglomeracji, które wdrażają rozwiązania „smart city". Po pierwsze, bardzo szybko rozwijające się miasta w mniej zamożnych państwach, które muszą poradzić sobie z tym, że co roku osiedlają się w nich setki tysięcy nowych mieszkańców. Drugą grupą są miasta w krajach zamożnych, nowoczesne metropolie, jak Londyn, Amsterdam, Nowy Jork czy San Francisco, które zabiegają o naukowców, przedsiębiorców, specjalistów od nowoczesnych technologii – wyjaśnia Justus.
– Na świecie wdrażanych jest wiele projektów pilotażowych, ale nie spodziewam się, żeby w najbliższym czasie nastąpiło ich umasowienie. Głównym wyzwaniem jest skala niezbędnych inwestycji, która wyhamowuje aspiracje władz wielu miast – uważa Justus.
To się może opłacać
Polskie miasta dołączyły do tego trendu jakiś czas temu. Zwykle decydują się na inwestycje w systemy zarządzania ruchem miejskim, rzadziej w nowoczesne systemy oświetleniowe dostosowujące się do warunków pogodowych czy wydarzeń na drodze.