Jak sam przyznaje – nie ma doświadczeń w administracji publicznej. Ale swoją konkurencję miażdży, prezentując się jako najlepszy biznesmen w historii świata. Co zresztą lubi podkreślać od dawna.
– Jestem największym deweloperem w Nowym Jorku i nie szukam dodatkowej pracy – powiedział „New York Postowi" w 2003 r. I powtarzał to wielokrotnie m.in. w talk show Larry'ego Kinga, w pilocie popularnego w USA programu „Apprentice", reporterowi ze Szkocji.
W rzeczywistości Trump nie jest największym deweloperem w Nowym Jorku. Tak naprawdę od lat nie jest już nawet budowniczym drapaczy chmur. Kiedyś wznosił wielkie budynki i kasyna, po czym w początkach lat 90. – gdy firma wpadła w kryzys – został niemalże zmieciony. Ale umiejętnie obronił się przed bankructwem i powrócił do gry głównie jako właściciel nieruchomości, ekskluzywnych klubów golfowych i intratnej marki franczyzowej. Jego grupa ma umiarkowane przychody (605 mln dol. w 2014 r), ale bardzo duże zyski (275–325 mln dol.).
Szefem jest nietypowym. Trump chętnie pomija korporacyjną hierarchię, potrafi wtrącać się w drobne szczegóły, a kluczowych menedżerów wybiera według własnych zasad przyznawania awansów. – Lubię otaczać się ludźmi, których znam – mówi. – Wiem, że nie mają problemu z narkotykami czy z alkoholem. Wolę brać niższy personel i awansować go, niż zatrudniać ludzi, o których nic nie wiem. Jak ocenił to jeden z naszych rozmówców: – Trump to marka człowieka z elity, który kontroluje otoczenie i wygrywa nawet wtedy, kiedy przegrywa.
Zapraszamy na wycieczkę po imperium Donalda Trumpa – cały reportaż w październikowym numerze „Bloomberg Businessweek Polska"