Do końca 2017 roku liczba połączonych w miejskie sieci urządzeń sięgnie 2,3 miliarda w porównaniu z 1,64 mld w 2016 roku. Powstające sieci tworzą organizmy zwane inteligentnymi miastami (ang. smart cities).
– Rozwój tego typu usług jest nieuchronny, to tylko kwestia czasu – komentuje Paweł Sokołowski, dyrektor departamentu cyfrowej infrastruktury miejskiej w grupie Asseco Data Systems, która rozwija projekt Metropolis. Dodaje jednocześnie, że wartość krajowego rynku inteligentnych miast jest bardzo trudna do oszacowania po pierwsze ze względu na różne możliwości produktów, które oferują firmy, a po drugie ze względu na to, że polskie miasta dopiero przekonują się do tego, że warto być „smart".
Polska się nie spieszy
Eksperci potwierdzają, że w naszym kraju idea smart city dopiero raczkuje.
– To z reguły wyspowe projekty, tak jak np. ITS (Intelligent Transportation Systems). Kilka ulic, które nie są zsynchronizowane z całym miastem, nieraz tworząc większe zamieszanie, niż poprawiając płynności ruchu ulicznego – mówi Jarosław Smulski, analityk z IDC. Dodaje, że podstawą takich projektów powinny być systemy samouczące się, analizujące olbrzymie ilości danych. Tymczasem polskie miasta inwestują głównie w kamery, pomijając dane zbierane z tańszych sensorów. Brakuje również spójnej strategii; projekty są realizowane przez różne podmioty samorządowe, rzadko są koordynowane i synchronizowane.
– Warto jednak wskazać na inicjatywy podejmowane przez takie miasta jak Warszawa, Trójmiasto, Poznań czy Bydgoszcz – wymienia ekspert. Według niego w rozwoju smart city mniejszym problemem są pieniądze (jest duża możliwość pozyskania środków z UE na ten cel), a większym brak wizji i wiedzy.