Turcja, kraje Ameryki Południowej – kolejne rynki wschodzące mają problemy. Czy może to zagrozić polskiej gospodarce? Jest się czego bać?
Strach jest złym doradcą. Chodzi nie o bojaźń, ale o umiejętność przewidywania niektórych wydarzeń. Widać, że dochodzi do tzw. zarażania wśród rynków wschodzących, ale ja osobiście mam z tym pewien problem, ponieważ polska gospodarka ma mało cech wschodzącej. Mamy solidny i zdywersyfikowany wzrost gospodarczy, mamy niewielki walutowy dług banków i przedsiębiorstw, jest wprawdzie pewien dług państwa w walutach, ale znajduje się on pod kontrolą. Mamy niską inflację i dobrą sytuację fiskalną, jesteśmy mocno zintegrowani, polska gospodarka przechodzi transformację i staje się coraz bardziej cyfrowa. Niestety, w tzw. koszykach, dzielących rynki na rozwinięte i rozwijające się, jesteśmy w niektórych jeszcze klasyfikowani do tych drugich. Często traderzy są zastępowani przez roboty, więc automatycznie obrywamy rykoszetem w razie problemów Turcji, Argentyny czy krajów Azji Południowo-Wschodniej. Nasza gospodarka jest jednak w zupełnie innej sytuacji, co zawsze tłumaczymy w rozmowach z inwestorami.
Co z polską gospodarką w ciągu najbliższych 12 miesięcy? Jesteśmy już na szczycie i czeka nas spowolnienie?
Jest kilka niewiadomych, m.in. w zakresie trwałości inwestycji i sytuacji w strefie euro, jaki jest popyt wewnętrzny i nastroje w Niemczech, od tych czynników jesteśmy mocno uzależnieni. Warto też zwrócić uwagę na ryzyka, dlatego przyglądamy się rentownościom obligacji we Włoszech i notowaniom akcji włoskich banków. Jeśli będzie następny globalny kryzys, nie spodziewam się, że będzie on tak gwałtowny jak ten z lat 2008–2009, bo nie będzie to kryzys finansowy. Owszem, będzie spowolnienie, już widzimy objawy w poszczególnych krajach G7, jak i krajach BRICS, ale kryzys, a raczej spowolnienie, nie powinien szybko dojść do Polski. Za wcześnie jest, aby snuć przypuszczenia, kiedy do tego dojdzie. Wszystkie firmy, z którymi rozmawiamy, a mieliśmy tu sto kilkadziesiąt spotkań z naszymi klientami, czyli największymi polskimi firmami oraz tymi średnimi i małymi, podkreślają, że mają być może najlepszą sytuację w swojej historii pod względem popytu i zysków. Odkładają swoje zyski i szukają możliwości akwizycyjnych, także poza Polską. Jest dużo optymizmu w Polsce i jesteśmy motorem gospodarczym w Europie.
Może przydałoby się pewne spowolnienie, biorąc pod uwagę brak odpowiedniej liczby pracowników, także tych wyspecjalizowanych?