Skromny dostawca został potentatem

Polski sektor żywności poszedł ostrą ścieżką w górę. Z eksportu wartego 220 mln zł skoczył do 126 mld zł.

Publikacja: 29.05.2019 11:01

W latach 1989-1992 liczba firm zajmujących się ubojem i przetwórstwem mięsa wzrosła do 7 tys.

W latach 1989-1992 liczba firm zajmujących się ubojem i przetwórstwem mięsa wzrosła do 7 tys.

Foto: Katarina Stoltz

Startując skromnie jako zaopatrzeniowiec Związku Radzieckiego polski przemysł spożywczy stał się siódmym dostawcą żywności w Unii Europejskiej.

Na progu zmian

– Trzy kamienie milowe w rozwoju polskiego sektora żywności to inwestycje zagraniczne, fundusze unijne i inwestycje polskiego kapitału – mówi Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. Uważa, że Polska w ciągu 30 lat była jednym z najbardziej doinwestowanych krajów w sektorze żywności.

W latach 90. głównym dostawcą kapitału były inwestycje zagraniczne. Przed wejściem do UE pojawiło się kolejne źródło dofinansowania: programy pomocowe (m.in. z SAPARD), na dopasowanie polskiej produkcji do wymagań unijnych. Wreszcie przyszła fala inwestycji w wykonaniu rodzimego już kapitału.

Gdy w latach 80. pewien pracownik centrali handlu zagranicznego pokazywał francuskim inwestorom halę zakładów mlecznych na warszawskiej Woli, produkujących m.in. sery, w której latały gołębie. Ptaki mogą roznosić zarazki, więc nie może być ich w pobliżu produkcji żywności. – Francuzi byli przerażeni, a myśmy nie widzieli problemu – wspomina jeden z uczestników tego spotkania. Dla porównania: dziś do strefy produkcji pracownicy wchodzą w ubraniach i maskach ochronnych, a warunki panują tam sterylne.

W raczkującym kapitalizmie piętrzyły się problemy. Narastające bezrobocie zwiększyło utajone bezrobocie na wsiach, nie pomógł rosnący import żywności. – Produkowaliśmy drożej i gorszej jakości, bo nie mieliśmy nowoczesnego przemysłu przetwórczego. W tym czasie trafiały do Polski ładnie opakowane produkty, co było dla nas utrudnieniem, bo zwiększyło konkurencyjność – wspomina prof. Andrzej Kowalski, dyrektor Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.

Kolejnym problemem wczesnych lat 90. było szybkie ubożenie społeczeństwa. Urealnienie cen spowodowało wysoką inflację, a przy inflacji sięgającej 700 proc. sektory o długim cyklu produkcji, jak rolnictwo, szczególnie mocno tracą. Upadające państwowe gospodarstwa rolne produkowały żywność słabej jakości.

– W 1989 r. większość towarów była reglamentowana, wszystko, co zostało wyprodukowane, było sprzedawane, choć mleko potrafiło się zepsuć już w drodze z mleczarni do sklepu – wspomina Bartosz Urbaniak, szef bankowości agro BNP Paribas na Europę Środkowo-Wschodnią i Afrykę.

Jedynymi branżami, którymi można się było wtedy chwalić, były cukrownie i gorzelnie.

Branża mięsna

Biznes w latach 90. miewał fantastyczne odmiany. Symboliczna dla tych czasów jest historia fortuny Aleksandra Gudzowatego, który kupował gaz ziemny od Gazpromu dla PGNiG i płacił za to m.in. wieprzowiną w barterze. Branża mięsna wraz z branżą owocowo-warzywną dawały wtedy największe szanse na szybki zbyt. Zwłaszcza że w okresie przełomu gospodarczego minister Mieczysław Wilczek wprowadził ustawę wspierającą prywatne firmy. – Rynek był głodny wyrobów mięsnych, właśnie kończyła się sprzedaż mięsa na kartki, ludzie otwierali rodzinne zakłady mięsne – wspomina Ryszard Smolarek, wiceminister rolnictwa w latach 1993–1997.

Według GUS w latach 1989–1992 liczba firm zajmujących się ubojem i przetwórstwem mięsa wzrosła szybko do 7 tys. Gwałtownie rosły moce produkcyjne, co prowadziło do obniżenia wydajności pracy i rosnących problemów ekonomicznych, które często kończyły się upadłościami. W 1999 r. działało w Polsce już tylko ok. 4100 zakładów, w tym 300 dużych i średnich. Z tej sporej grupy jedynie około 30 firm spełniało wymagania techniczne i sanitarne UE.

Do 1994 r. nasz rynek był jeszcze chroniony opłatami wyrównawczymi i bezcłowymi kwotami importowymi zboża, mięsa, serów.

Chęci nie wystarczą

Ta domorosła produkcja nie przestrzegała rygorystycznie standardów jakości, które wymusiła dopiero większa konkurencja po wejściu do Światowej Organizacji Handlu. Wtedy powstały dwie kategorie firm – dopuszczone na rynek unijny i te dopuszczone jedynie na polski.

W latach 1994–1997 powstawało instytucjonalne wsparcie: Agencja Rynku Rolnego, Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Choć stanowiska w agencjach rolnych wciąż są cennym łupem politycznym po każdych wyborach, to instytucje te odegrały ogromną rolę w rozdysponowywaniu funduszy płynących z Unii Europejskiej.

Stopniowo rosła konkurencja, wchodziły supermarkety z ładniej pakowanymi produktami, zaostrzane były przepisy dotyczące bezpieczeństwa żywności. Na ścianie wschodniej upadały zakłady, które uzależniły swój zbyt od sprzedaży do Rosji.

Ale inne firmy rosły. Część firm mięsnych łączyła zakłady ubojowe z przetwórczymi, firmy paszowe przejmowały producentów drobiu, nawiązywały stałą współpracę z sieciami handlowymi lub zakłady własne sieci sklepów firmowych. Tak powstała sieć 800 sklepów zakładów grupy kapitałowej Henryka Stokłosy, do których należą Zakłady Mięsne Łuków, podobnie rozwinęły się Wierzejki.

– Dzisiaj główną kategorią polskiego eksportu są drób i wołowina, nie poradzili sobie natomiast producenci wieprzowiny – ocenia Jakub Olipra, ekonomista Credit Agricole.

W 2004 r. produkcja wieprzowiny była wiodącym sektorem rolnictwa, mieliśmy zostać czołowym producentem Unii. Ale do 2018 r. populacja świń spadła z 17,4 mln do 11 mln sztuk, a od 2007 r. więcej sprowadzamy, niż eksportujemy.

Lepiej poszło nam w produkcji drobiu i wołowiny. Dorobiliśmy się wielkich firm, a największy na rynku Cedrob ma czysto polski kapitał. Największy producent jaj w Polsce, Fermy Drobiu Woźniak, z przychodami sięgającymi 2 mld zł, to wciąż firma rodzinna. Fenomenem polskiego mleczarstwa jest to, że od początku rozwijało się w formie spółdzielni mleczarskich i w ten sposób podbijało świat, łącznie z Chinami.

Typową drogę polskiego kapitalizmu – od garażu do sprzedaży sięgającej 4,7 mld zł – przeszedł Maspex. Jego założyciele zaczynali skromnie od handlu, potem sprzedawali zabielacze do kawy. Produkcję zaczęli w 1993 r. w upadłej ślusarni w Wadowicach. A potem ruszyli z produkcją soku Kubuś, przejęli markę Tymbark, następnie spółkę Lubella, zakłady Agros Nova wraz z  markami Łowicz, Krakus, Kotlin etc. Dziś mają oddziały w pięciu krajach, eksportują do 60. – Dlaczego się udało? Bo działaliśmy wspólnie. Robienie biznesu przez sześć niezależnych osób jest dużym wyzwaniem. Nie poróżniły nas pierwsze sukcesy ani pierwsze zarobione pieniądze – mówi Krzysztof Pawiński, prezes Maspexu. Jego zdaniem ważne jest też to, że popełnili mniej błędów niż ich konkurencja.

Zagranica doceniła

Ogromną rolę odegrały inwestycje zagraniczne, które weszły w polski sektor spożywczy po 1990 r.: przemysł cukierniczy, tytoniowy, piwowarski, napoje i soki owocowe.

Adam Małecki, dyrektor Obszaru Inwestycji Bezpośrednich w PAIH, zauważa, że na przełomie wieków inwestycje zdominowane były przez przejęcia polskich firm, ale po wejściu do UE inwestorzy zagraniczni zaczęli stawiać na bardziej zaawansowane projekty. – Międzynarodowe firmy już u nas obecne decydują się na przeniesienie do Polski dodatkowych procesów o coraz wyższym poziomie know-how – twierdzi dyr. Małecki.

Mondelez w Bielanach Wrocławskich utworzył obok fabryki słodyczy centrum badań, rozwoju i jakości, które włączyło się w globalną sieć laboratoriów firmy.

Co ważne, pojawiły się wreszcie polskie inwestycje. Od 2004 r. PAIH obsłużyła 22 inwestycje z sektora spożywczego, z czego pięć było inwestycjami z polskim kapitałem. Łączne nakłady przekroczyły miliard euro i przyniosły 3,6 tys. miejsc pracy.

Polski eksport żywności startował niemal od zera. W 1982 r. jego wartość oceniano na... 5,9 mln zł. W 1989 r. eksport wzrósł już do 220 mln zł, by w 1998 r. przekroczyć 10,2 mld zł. Po kolejnych 20 latach, w 2018 r., przekroczył 29,3 mld – ale euro, czyli ponad 126 mld zł. Czynnikiem, który skokowo poprawił pozycję polskiego sektora spożywczego, było wejście do UE. W 2004 r. z eksportem wartym 5,3 mld euro byliśmy 11. eksporterem żywności w UE, w 2018 r. mieliśmy już siódme miejsce.

– Polski przemysł spożywczy otrzymał sporo dotacji z UE dzięki wspólnej polityce rolnej. Jeszcze przed akcesją środki do Polski płynęły z programu SAPARD, pomagała nam też tzw. inicjatywa norweska. Następnie przyszły programy unijne z agend 2003– 2007 oraz 2007–2013, obecnie realizujemy program do 2020 roku – mówi Urbaniak.

Mistrzostwa Europy w piłce nożnej 2012 to był kolejny punkt zwrotny. Odwiedziło nas wielu turystów z Zachodu, którzy przekonali się, że jesteśmy jednak cywilizowanym krajem.

Startując skromnie jako zaopatrzeniowiec Związku Radzieckiego polski przemysł spożywczy stał się siódmym dostawcą żywności w Unii Europejskiej.

Na progu zmian

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Najważniejsza jest idea demokracji. Także dla gospodarki
Wydarzenia Gospodarcze
Polacy szczęśliwsi – nie tylko na swoim
Materiał partnera
Dezinformacja łatwo zmienia cel
Materiał partnera
Miasta idą w kierunku inteligentnego zarządzania
Materiał partnera
Ciągle szukamy nowych rozwiązań
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił