Dane GUS świadczą o tym, że po zapaści w kwietniu i maju, w czerwcu i lipcu rynek mieszkaniowy wrócił do aktywności, jeśli chodzi o wydawane deweloperom pozwolenia na budowę czy uruchamiane inwestycje. Same spółki raportują, że od maja z miesiąca na miesiąc sprzedaż lokali też się poprawia. Ceny nie chcą spadać. Tąpnięcie było naturalną konsekwencją lockdownu – czy w ogóle można mówić, że mamy kryzys?
To jest najdziwniejsza sytuacja, z jaką miałem do czynienia w karierze. Dziś wciąż nie można powiedzieć z przekonaniem, czy może właśnie wyszliśmy z kryzysu, czy w ogóle go nie było, czy też równie dobrze jesteśmy tuż przed kryzysem.
Mogę mówić o naszych danych i obserwacjach, czyli o tym, czego jesteśmy pewni. W kwietniu faktycznie nastąpiło istotne załamanie sprzedaży mieszkań, także u nas. Jednak na moment nie zwolniliśmy, nasze biura sprzedaży były cały czas otwarte z zachowaniem reżimu sanitarnego. Oczywiście lockdown spowodował techniczne trudności z zamykaniem transakcji. Wraz z odmrażaniem gospodarki sytuacja zaczęła wracać do normy i w naszym przekonaniu rynek pierwotny zachowuje się dobrze, jest mocny.
Jest wiele czynników, które wspierają ten stan. Przede wszystkim niskie jak nigdy wcześniej stopy procentowe i budzące niepokój oczekiwania inflacyjne. Zakup mieszkania jest traktowany jako sposób na ochronę kapitału, zabezpieczenie przed utratą wartości gotówki.
Kiedy tylko aktywność kupujących się poprawiła, dość szybko zaczęliśmy uzupełniać ofertę, w samym II kwartale wprowadziliśmy do sprzedaży 576 mieszkań, skupiając się na projektach, które wiedzieliśmy, że będą się dobrze sprzedawać. To wszystko złożyło się na satysfakcjonujący wynik. W II kwartale sprzedaliśmy 816 mieszkań, tyle samo, ile w I kwartale i tylko o 2,4 proc. mniej rok do roku.