Deweloperzy szukają kolejnych gruntów pod osiedla, ale nie robią już zapasów w bankach ziemi. Od razu zaczynają inwestycje. Na rynek trafiają mieszkania, do których klucze będzie można odebrać dopiero za dwa lata lub później. Firmy zaczęły się wzajemnie napędzać. Szaleńczy wyścig trwa. Żeby tylko mieć większą ofertę niż konkurencja, żeby tylko klient nie poszedł gdzie indziej. Buduję ja, bo budujesz ty.

Od sierpnia 2014 do lipca 2015 r. deweloperzy rozpoczęli budowę prawie 80 tys. mieszkań. To o 27 proc. więcej niż przed rokiem. W tym nieruchomościowym „markecie" jest dziś wszystko – od 14-metrowych minimieszkań po luksusowe, kilkusetmetrowe apartamenty.

Rekordowa podaż zamknęła deweloperom drogę do podwyżek cen. Choć sprzedaż idzie im świetnie, nie brakuje promocji. Kiedy jedna firma obniża ceny, inna daje garaż albo piwnicę za darmo, a jeszcze inna dokłada meble i sprzęt AGD. Jeden z deweloperów postanowił zaoferować dużym rodzinom... becikowe, czyli kilka tysięcy złotych do wydania w sklepie dziecięcym. Firmy liczą, że w ostatnich miesiącach roku popyt jeszcze wzrośnie, bo od stycznia przy zaciąganiu kredytu hipotecznego trzeba będzie mieć już nie 10, ale 15 proc. wkładu własnego. Klienci będą się więc spieszyć.

Pytanie, czy wybiorą gotowy lokal, do którego można się od razu wprowadzić, czy raczej obietnicę mieszkania zamieszczoną w folderze reklamowym, na które trzeba czekać 30 miesięcy. Kto kupi te wszystkie dziury w ziemi? Kredyty nie zawsze przecież będą tak tanie jak dziś. Oby tylko po boomie nie pozostały nam tysiące pustych mieszkań. I kac gigant deweloperów.