Północnokoreański dyktator Kim Dzong Un i prezydent Korei Południowej Mun Dze In zadeklarowali zakończenie konfliktu między zwaśnionymi państwami. Ostatni szczyt koreański był przełomowy w kontekście relacji Północy z Południem?
Prof. Waldemar J. Dziak, koreanista, politolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN: Na pewno jest to historyczny szczyt. Ustalono na nim, że porozumienie rozejmowe z lipca 1953 ma zostać zastąpione traktatem pokojowym. Przypomnę, że konflikt koreański był jedynym konfliktem, którego korzenie sięgały okresu zimnej wojny. Tak więc jest to wielkie wydarzenie, natomiast trzeba pamiętać, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Wspomniany szczyt jest integralnie związany ze szczytem USA-Korea Północna, który prawdopodobnie odbędzie się w maju lub czerwcu. Schody dopiero się zaczną, albowiem głównym problemem nie jest normalizacja stosunków między dwoma państwami koreańskimi, lecz likwidacja północnokoreańskiego programu atomowego i rakietowego.
Sprawa nie będzie prosta.
O ile na ostatnim szczycie Mun Dze In i Kim Dong Un mogli o tym rozmawiać, o tyle nie mogli podjąć żadnych wiążących decyzji, gdyż Korea Południowa nie jest stroną w tej dyskusji. Wszystko rozstrzygnie się na spotkaniu Kim Dzong Una z Donaldem Trumpem. Choć niewątpliwie podpisanie porozumienia wytworzyło dobrą atmosferę. Takie porozumienie było marzeniem wielu przywódców południowokoreańskich. Nie udało się to zarówno w czasach Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila. Jednak powtórzę – negocjacje będą trudne. Dla USA, Korei Południowej i Japonii, sprawa denuklearyzacji oznacza zupełnie co innego, niż dla przywódcy Korei Północnej.
To znaczy?