Prof. Waldemar Dziak: Schody dopiero się zaczną

- Kim Dong Un uznał, że nie ma wyjścia – trzeba rozmawiać. Zaczęła się polityka uśmiechów, pokojowych gestów i rozmów, zmierzających do szczęśliwego końca - mówi "Rzeczpospolitej" prof. Waldemar J. Dziak.

Publikacja: 28.04.2018 14:51

Prof. Waldemar Dziak: Schody dopiero się zaczną

Foto: AFP

Północnokoreański dyktator Kim Dzong Un i prezydent Korei Południowej Mun Dze In zadeklarowali zakończenie konfliktu między zwaśnionymi państwami. Ostatni szczyt koreański był przełomowy w kontekście relacji Północy z Południem?

Prof. Waldemar J. Dziak, koreanista, politolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN: Na pewno jest to historyczny szczyt. Ustalono na nim, że porozumienie rozejmowe z lipca 1953 ma zostać zastąpione traktatem pokojowym. Przypomnę, że konflikt koreański był jedynym konfliktem, którego korzenie sięgały okresu zimnej wojny. Tak więc jest to wielkie wydarzenie, natomiast trzeba pamiętać, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Wspomniany szczyt jest integralnie związany ze szczytem USA-Korea Północna, który prawdopodobnie odbędzie się w maju lub czerwcu. Schody dopiero się zaczną, albowiem głównym problemem nie jest normalizacja stosunków między dwoma państwami koreańskimi, lecz likwidacja północnokoreańskiego programu atomowego i rakietowego.

Sprawa nie będzie prosta.

O ile na ostatnim szczycie Mun Dze In i Kim Dong Un mogli o tym rozmawiać, o tyle nie mogli podjąć żadnych wiążących decyzji, gdyż Korea Południowa nie jest stroną w tej dyskusji. Wszystko rozstrzygnie się na spotkaniu Kim Dzong Una z Donaldem Trumpem. Choć niewątpliwie podpisanie porozumienia wytworzyło dobrą atmosferę. Takie porozumienie było marzeniem wielu przywódców południowokoreańskich. Nie udało się to zarówno w czasach Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila. Jednak powtórzę – negocjacje będą trudne. Dla USA, Korei Południowej i Japonii, sprawa denuklearyzacji oznacza zupełnie co innego, niż dla przywódcy Korei Północnej. 

To znaczy?

Dla USA i sojuszników denuklearyzacja oznacza całkowite, kontrolowane rozbrojenie atomowe Korei Północnej i przekształcenie Półwyspu Koreańskiego w strefę wolną od broni atomowej. Tymczasem Kim Dzong Un uważa, że denuklearyzacja to proces, który powinien być rozłożony nie na miesiące, lecz na lata, a może nawet na dziesięciolecia; że ona nie oznacza całkowitego rozbrojenia Korei Północnej.

Kolejna sprawa – Amerykanie będą się domagać, aby proces rozbrojenia był weryfikowalny. To znaczy, że powinien tam pojechać międzynarodowy zespół ekspertów. Północnokoreańscy przywódcy już nie raz oszukali polityków z demokratycznego świata, którzy wykazywali się dziecięcą naiwnością. Przecież ostatni szczyt Północ-Południe był już trzecim tego typu wydarzeniem – poprzednie zakończyły się porażką Korei Południowej.

Optymizm po ostatnim szczycie nie jest zatem przedwczesny?

Dziś mamy trochę inną sytuację. Nie wierzę, że to tylko taktyka Kima – on poszedł już za daleko. Zastanawiam się natomiast, jaką cenę za to porozumienie zapłaci Korea Południowa. Mogę się domyślać, że będzie to np. budowa ośrodków zaufania wzdłuż linii demarkacyjnej, może rozpocznie się współpraca gospodarcza czy wymiana turystyczna. Niemniej priorytetem jest likwidacja programu atomowego. Choć dziś trzeba się cieszyć z tego, co mamy. Świat po ostatnim szczycie stał się trochę spokojniejszy, możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Co sprawiło, że Kim Dzong Un zdecydował się pójść na pewne ustępstwa? 

Kilka czynników. Po pierwsze – i najważniejsze – sankcje ekonomiczne, które są rezultatem polityki amerykańskiej. Amerykanom udało się przekonać Chińczyków, że również oni muszą się do tych sankcji przyłączyć. Mówiło się od dziesięcioleci – sam to powtarzałem, choć niektórzy w to nie wierzyli – że klucz do rozwiązania problemu północnokoreańskiego leży w Pekinie. I rzeczywiście – jak się okazało – sankcje Chin są dla Korei Północnej bardziej bolesne niż wszystkie inne sankcje razem wzięte. Przypomnę, że północnokoreańska gospodarka aż w 90 proc. jest uzależniona od Chin. Jest to ewenement w skali świata.

Dodam, że eksperci od gospodarki, na życzenie Kima, przygotowali raport dotyczący konsekwencji, jakie może ponieść gospodarka KRLD, jeżeli sankcje będą trwały przez kolejne miesiące. Wynik był miażdżący – w raporcie napisano, że jeżeli sankcje potrwają dłużej, to istnienie państwa północnokoreańskiego będzie zagrożone. Ale słyszałem też o drugim raporcie, przygotowanym przez wojskowych.

Co w nim się znajdowało? 

W ocenie wojskowych, w razie wybuchu wojny ze Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami, Korea Północna jest w stanie zadać wielkie straty, ale ostatecznie czeka ją unicestwienie. Kim Dzong Un musiał wziąć to pod uwagę.

Ale jest jeszcze jedna ważna kwestia. Otóż  administracja amerykańska nigdy nie była tak bardzo zdeterminowana i bliska użycia siły zbrojnej w celu rozwiązania problemu północnokoreańskiego. Donalda Trumpa można lubić, albo i nie, ale w tej sprawie zrobił on znacznie więcej niż trzej poprzedni prezydenci USA razem wzięci. Przypomnę strategię politycznej cierpliwości Obamy, która zakończyła się… dosłownie niczym. Natomiast Trump swoim niedyplomatycznym językiem pokazał, że jest w stanie podjąć decyzje o działaniach zbrojnych, czego Stany Zjednoczone dotychczas unikały, gdyż nie otrzymały na to zgody od swoich sojuszników.

Dlaczego? 

Podam przykład. W 1994 roku Bill Clinton miał precyzyjny plan uderzenia prewencyjnego w wybrane ośrodki atomowe i rakietowe Korei Północnej. Jednak zgody nie wyraziła Korea Południowa, obawiając się odwetu ze strony KRLD. Clinton się wycofał. Tymczasem Trump, jako że zbrojenia atomowe Korei Północnej bezpośrednio zagrażają już nie tylko sojusznikom, ale również Stanom Zjednoczonym, może podjąć taką decyzję samodzielnie – bez oglądania się na Koreę Południową i Japonię.

Znaczenie, w kontekście ocieplenia relacji, miała także izolacja Korea Północnej, która w ciągu 70 lat istnienia nie była tak izolowana, jak w ostatnim czasie. Korea Północna nie mogła na nikogo liczyć. Nawet na Chiny i Rosję, które w pewnym momencie przestraszyły się konsekwencji zbrojeń atomowo-rakietowych KRLD, jednocześnie zadając sobie pytanie – co będzie za 10-15 lat, jeżeli reżim Kima będzie się rozwijał w takim tempie?

Ze względu na splot tych wszystkich czynników, Kim Dong Un uznał, że nie ma wyjścia – trzeba rozmawiać. Zaczęła się polityka uśmiechów, pokojowych gestów i rozmów, zmierzających do szczęśliwego końca.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację