Komisja Europejska ma w poniedziałek ogłosić decyzję o uruchomieniu procedury przeciwko Polsce o naruszenie unijnego prawa. Tymczasem polski premier, który w ostatni czwartek i piątek był na szczycie w Brukseli, nie zasygnalizował żadnej zmiany stanowiska w tej sprawie. Przekonywał, że dotrzymał wszystkich uzgodnień ze spotkań z Jeanem-Claude'em Junckerem i Fransem Timmermansem i zmiany w ustawach sądowniczych były odpowiedzią na oczekiwania Komisji.

– Poszliśmy nawet dalej, jeśli chodzi o skargę nadzwyczajną – twierdzi Morawiecki. Sugerował napięcia wewnątrz KE, co jest wersją powtarzaną od dawna przez polski rząd, jakoby w tej sprawie istniał głęboki spór między Junckerem i Timmermansem. Ten pierwszy miałby chcieć zakończenia procedury praworządności, ten drugi jej kontynuowania. Jeśli rzeczywiście taki spór był, to rząd przeliczył się w ocenie jego rozmiarów. Bo ostatecznie Juncker wziął stronę Timmermansa i całkowicie go popiera. Morawiecki sugerował też, że ewentualna procedura o naruszenie unijnego prawa, której finałem może być skarga do Trybunału Sprawiedliwości, to w gruncie rzeczy przyznanie się przez Komisję do porażki. – Procedurę praworządności przesunęli na poziom Rady UE i to wytrąciło im argumenty z rąk – powiedział premier. Według niego Timmermans wie, że w Radzie nie ma 4/5 większości do stwierdzenia, że w Polsce zagrożona jest praworządność. Dlatego sięga po inne instrumenty, jak procedura naruszeniowa. Sam Timmermans tłumaczył natomiast, że z procedurą czekał do ostatniej chwili, bo miał nadzieję na zmianę stanowiska rządu w sprawie ustawy o SN.

Formalnej decyzji – jak stwierdził Juncker – jeszcze nie ma, ale faktycznie została już podjęta w środę na cotygodniowym posiedzeniu Komisji Europejskiej. Wtedy, jak informowała „Rzeczpospolita", Frans Timmermans dostał od KE upoważnienie do jej uruchomienia w najbliższych dniach. Było to ważne, bo następne posiedzenie KE odbywa się dopiero 3 lipca, a więc już w dniu, na który przypada ustawowy termin skrócenia kadencji większości sędziów Sądu Najwyższego. A procedura, z przyczyn formalnych, musi się rozpocząć wcześniej.

Procedura ma trzy etapy. Najpierw KE wysyła wezwanie do usunięcia uchybienia – i to właśnie stanie się najprawdopodobniej w poniedziałek. Państwo członkowskie przesyła swoją odpowiedź, a następnie KE wysyła mu uzasadnioną opinię. Państwo znów się do niej ustosunkowuje i w kolejnym etapie KE wysyła skargę do unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Z naszych informacji wynika, że w wypadku ustawy o Sądzie Najwyższym całej procedurze zostanie nadany tryb przyspieszony. Traktat o funkcjonowaniu UE nie przewiduje żadnych terminów, ale zwyczajowo Komisja Europejska daje państwu po dwa miesiące na odpowiedź w dwóch pierwszych etapach. Tym razem jednak, jak wynika z nieoficjalnych zapowiedzi, termin ten byłby znacznie skrócony. Zgodnie z traktatami skarga do TS nie zawiesza kwestionowanego przez KE prawa. Ale Komisja może odrębnie, zgodnie z innymi zapisami unijnego traktatu, wnioskować do TS albo o zawieszenie wykonywania tego prawa, albo o wprowadzenie innych środków tymczasowych. Tak zrobiła w ubiegłym roku w sporze z Polską o wycinkę w Puszczy Białowieskiej i unijny sąd przychylił się do tego. Zanim wydał wyrok, zarządził wstrzymanie wycinki.

Niezależnie od tej ścieżki prawnej Komisja próbuje przekonać Polskę do zmiany ustawy o SN oraz innych ustaw sądowniczych, prowadząc procedurę praworządności wynikającą z art. 7 unijnego traktatu. Obecnie procedura ta jest już realizowana na poziomie Rady UE, czyli przedstawicieli państw członkowskich. W ubiegłym tygodniu, 26 czerwca, odbyło się wysłuchanie Polski. W następnym etapie Rada może przedstawić Polsce rekomendacje, a jeśli te nie zostałyby zrealizowane, doszłoby do głosowania nad stwierdzeniem poważnego zagrożenia dla praworządności w Polsce. Do tego potrzebna jest większość 4/5 głosów, czyli 22 państw.