Ostatecznie Austriacy nie przesiedli się masowo na kolej, tylko w swoich podróżach zagranicznych zaczęli omijać Wiedeń i latają z portów regionalnych bezpośrednio na lotniska niemieckie, głównie do Frankfurtu. Przy tym nie jest to żadną nowością. Szwajcarzy także promowali połączenia kolejowe, a ostatecznie zaczęli latać z portów regionalnych przede wszystkim do Niemiec.

W czerwcu Austrian Airlines otrzymały od państwa m.in. w formie gwarancji kredytowych 600 mln euro. Jednocześnie władze zdecydowały wtedy, że linia z jednej strony ma zrezygnować z części połączeń krajowych, a z drugiej strony wprowadziły dodatkowe dopłaty do rejsów krótszych, niż 350 kilometrów. Wprowadzono wtedy także minimalną cenę biletu lotniczego, która nie mogła być niższa od 40 euro. Ta ostatnia decyzja już nie ma nic wspólnego z ochroną środowiska, tylko miała zablokować rozwój połączeń przewoźników niskokosztowych z lotniska w Wiedniu – Wizz Aira i Ryanaira.

Korzystała na tym przede wszystkim Lufthansa, a lotniska austriackie czekają na wznowienie bezpośrednich rejsów do Frankfurtu przez niemieckiego przewoźnika.

— Linz- Frankfurt był naszym najbardziej dochodowym połączeniem, a przed kryzysem Lufthansa latała na tej trasie cztery razy dziennie — mówi Norbert Draskovits, prezes lotniska w Linzu. Jego zdaniem jazda pociągiem do Wiednia i przesiadka na samolot lecący do Frankfurtu, to strata czasu i środowisko wcale na tym nie zyskuje. — Z Linzu do Frankfurtu jest duży ruch biznesowy, a pasażerowie wcześniej przesiadali się na rejsy do Azji i Ameryki Północnej. To było logiczne, że podróżowanie przez Wiedeń nie miało sensu. Liczymy, że teraz te rejsy będą szybko przywrócone — mówił szef lotniska w Linzu.

Podobnie jest z podróżami z Salzburga. Lot do Frankfurtu trwa 65 minut, a Lufthansa przed kryzysem oferowała na tej trasie również 4 połączenia dziennie. Podróż koleją z Frankfurtu do Wiednia 6-7 godzin. Więc i w tym przypadku nie ma żadnego uzasadnienia, aby wybierać kolej. I tutaj traci przede wszystkim wiedeńskie lotnisko Swechat.