To też kolejna inscenizacja tego reżysera w Warszawskiej Opery Kameralnej, który próbę mariażu Mozarta z nowoczesnym teatrem podjął za poprzedniej dyrekcji zmysłową wersją „Cosi fan tutte” w stylu art déco. Ostała się ona po trzęsieniu ziemi wywołanym przez nowe kierownictwo teatru, a Marek Weiss otrzymał propozycję przygotowania innej premiery.
„Łaskawość Tytusa” Mozart komponował w pośpiechu w ostatnich miesiącach życia. Opera wzbudziła zainteresowanie, ale potem wypadła z obiegu. Dopiero w drugiej połowie XX wieku teatr odkrył tę opowieść o meandrach władzy.
Akcja jest co prawda ubrana w antyczny kostium, a bohater, Tytus Flawiusz rządzący Rzymem w I w.n.e., to postać autentyczna. Niemniej reżyserzy w historii polityka, który przewinienia lub zdrady potrafił wybaczać przyjaciołom i stronnikom, odkryli temat całkiem współczesny.
Tytus pojawia się zatem obecnie na scenie najczęściej w garniturze, ale Marek Weiss zachował historyczny kostium, choć niezwiązany z konkretną epoką. Najbardziej zaś zainteresowało go pytanie: czy władza absolutna, by nie powiedzieć autorytarna, może być naprawdę dobra? Nie udzielił na nie jednoznacznej odpowiedzi, pozostał pełen wątpliwości.
W tym spektaklu Tytus rzeczywiście jest łaskawy, bo chce być lubiany przez tych, którymi rządzi. Aleksander Kunach gra władcę delikatnego i pełnego wątpliwości moralnych. A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że to tylko piarowy wizerunek cezara dla mas.