Tamta umowa militarnie podporządkowywała Polskę Związkowi Radzieckiemu. Siłę moskiewskiego imadła podkreślała bezpośrednia podległość sztabów armii państw członkowskich Sztabowi Generalnemu Sił Zbrojnych ZSRR. Jakie były dokonania UW? Poparcie dla krwawej sowieckiej inwazji na Węgry i wspólna operacja przeciw Czechosłowacji. Tak w Moskwie rozumiano charakter obronny paktu.

Szczęśliwie Układ Warszawski rozmontowała sama historia na przełomie lat 80. i 90. XX w. Podczas gdy armia radziecka wykrwawiała się w Afganistanie, ożywcze wiatry z Gdańska i Warszawy zmieniały sytuację geopolityczną Europy Środkowej. Skutkiem były polskie aspiracje i niedługo potem członkostwo w NATO. Nie byłoby to możliwe bez mocnego wsparcia z Waszyngtonu.

Siedemnaście lat później – czego byliśmy świadkami kilka dni temu – sojusz północnoatlantycki przełamał swoją niemoc wobec dziedziców ZSRR w putinowskiej Rosji i podjął decyzję o rozmieszczeniu sił zbrojnych w dawnej sferze sowieckich wpływów. To wciąż niewielkie jednostki, ale błędem byłoby kwestionować intencje paktu z tego tylko powodu. Z perspektywy Warszawy, Waszyngtonu, a przede wszystkim Moskwy nie tylko infrastruktura, ale i siły zbrojne NATO są przy granicach Rosji. To przełom. Przede wszystkim z perspektywy odstraszania potencjalnej agresji, ale również w kontekście rozbudowy militarnego potencjału wschodniej flanki. Niedługo dołączą do tego instalacje tarczy rakietowej oraz zlokalizowane na terenie Polski bazy i struktury dowódcze sił zbrojnych NATO w regionie.

Czy to sukces? Nie mam wątpliwości. I paradoksalnie w najmniejszym stopniu jest to zasługa rządu Prawa i Sprawiedliwości. Nie byłoby bowiem tych decyzji bez 25 lat wolnej i demokratycznej Polski oraz jej prozachodniego kursu. Nie byłoby ich również bez agresywnej polityki Putina na wschodnich rubieżach Rosji i stuporu, z jakim Moskwa odmawia realnego wsparcia rozwiązania kryzysu na Ukrainie. Rządowi Beaty Szydło należy się uznanie za perfekcyjne przygotowanie szczytu. To sukces, ale niosący polityczne ryzyko. Warszawa wygrała stawkę dotyczącą obecności w Polsce amerykańskich jednostek (to ważne, że krajem „ramowym" są USA), ale zarazem, wchodząc pod lupę światowej opinii publicznej, zaryzykowała nagłośnienie swych wewnętrznych problemów. Trudno dyskutować z faktem, że Amerykanie dostrzegli polski konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego. I sprawa będzie zapewne miała ciąg dalszy.

Geopolityka to szczęśliwie częściej gra w szachy niż operacje militarne. Dlatego równie ważna jak głos jedności sojuszu jest deklaracja o lepszej współpracy między NATO i Unią Europejską. To zły znak dla putinowskiej Rosji, która liczy na degenerowanie się Zachodu. Szczyt w Warszawie pokazał, że z ideą europejską nie jest tak źle i proces rozpadu można jeszcze zatrzymać. Czy w Moskwie to zrozumieją? Czy dojdzie do rewizji polityki wobec NATO i jego członków? Zwłaszcza w kontekście innych realnych zagrożeń dla światowego bezpieczeństwa, jakimi są sytuacja w Azji Środkowej i Wschodniej oraz wojowniczy islam? Historia – może już całkiem niedługo – to pokaże.