Chodziło o sieć kont – często udających lokalnych blogerów – działających na Krymie, w Ukrainie i innych krajach sąsiedzkich, które miały dezinformować, docierać do dziennikarzy czy polityków, wzmacniać podziały i konflikty. „Chociaż ludzie stojący za tą siecią próbowali ukryć swoją tożsamość i współdziałanie, nasze dochodzenie wykazało powiązania z rosyjskimi wojskowymi służbami specjalnymi" – czytamy w oświadczeniu firmy.

To nie pierwszy raz, gdy Facebook zamyka jakieś konta. Niedawno w naszym regionie zawiesił użytkowników związanych z promoskiewską agencją informacyjną Sputnik. W ostatnich latach firma zatrudniła ponad 30 tys. osób, które zajmują się weryfikacją zakazanych treści – czy to fake newsów, czy to nawołujących do terroryzmu. W komunikacie uderza jedno – firma ma pewność, że zlikwidowane konta były związane z rosyjskim wywiadem wojskowym, co pokazuje, że Facebook nie jest zwykłym przedsiębiorstwem, jakich na świecie działają miliony. Nie tylko ze względu na swój rozmiar (korzystają z niego już niemal 3 mld użytkowników). I nie tylko dlatego, że stworzona przez niego platforma społecznościowa stała się jednym z głównych miejsc, na których toczone są polityczne dyskusje i kampanie wyborcze, z którego setki milionów obywateli państw zachodnich – i nie tylko – czerpią jako z głównego źródła informacje dotyczące polityki, gospodarki, wydarzeń społecznych. To wszystko ważne powody. Ale niezwykłość Facebooka wyłania się z tego fragmentu: „nasze dochodzenie wykazało powiązania z rosyjskimi wojskowymi służbami". Dotychczas walką z wywiadami państw zajmowały się państwa, a śledztwami – stosowne państwowe służby. Teraz demaskowaniem szpiegowskiej działalności zajmuje się de facto prywatna firma, założona przez niesfornego studenta Marka Zuckerberga w akademiku Uniwersytetu Stanforda.




Zresztą na początku tego tygodnia sam Zuckerberg spotykał się w Brukseli z najważniejszymi komisarzami, zanim w środę Komisja Europejska opublikowała swoją cyfrową strategię. Założyciel Facebooka przekonywał unijnych urzędników, że tak jak dla jego firmy pomocnym narzędziem okazało się RODO, tak równie chętnie podporządkuje się regulacjom dotyczącym np. walki z fake newsami, dezinformacją, propagandą czy próbami ingerowania przez zewnętrzne siły w procesy demokratyczne. Komisarze wcale jednak nie byli tą deklaracją zachwyceni. Można było odnieść wrażenie, że uznali tę otwartość na regulację za próbę przerzucenia odpowiedzialności za to, do czego można wykorzystać Facebooka, z właścicieli tej platformy na państwa czy ciała takie jak Unia Europejska. Wszak jesienią ubiegłego roku, gdy w USA pojawiły się wezwania, by Facebook kasował reklamy wyborcze, które zawierają kłamstwa, przedstawiciele tej firmy odmówili, tłumacząc, że nie mogą brać odpowiedzialności za cenzurowanie polityków, którzy startują w wyborach, gdyż zamiast być neutralną platformą, staliby się czynnym aktorem demokratycznej procedury. Pytanie, jak długo internetowym gigantom – bo nie chodzi tu przecież jedynie o Facebooka – będzie się udawało manewrować w tej grze. Czasem przy pomocy swojej władzy, prowadząc śledztwa i walcząc z agentami obcych wywiadów, a innym razem przekonując, że są wyłącznie neutralnymi platformami, które nie mogą ponosić odpowiedzialności ani za treści u nich publikowane, ani za generowane przez nie negatywne zjawiska – jak chociażby powstawanie baniek. Wszak podawanie do publicznej wiadomości sposobu działania algorytmów porządkujących wiadomości było jednym z postulatów komisarz Věry Jourovej, która spotkała się z Zuckerbergiem. Wciąż toczy się o to gra. A od jej wyników zależeć będzie nie tylko los Facebooka, ale być może również całego zachodniego porządku demokratycznego.