Korespondencja z Brukseli
Grande mosquée de Bruxelles, czyli wielki meczet Brukseli, każdemu odwiedzającemu to miasto wydaje się główną świątynią islamu w Belgii. Centralnie położony, w parku 50-lecia w dzielnicy europejskiej, o pięknej architekturze.
Dziesiątki innych meczetów w tym mieście to zwykłe budynki, schowane gdzieś pomiędzy kamienicami. Rozpoznawalne tylko dlatego, że w piątek gromadzą się tam tłumy arabskich wiernych. Natomiast ten imponujący budynek w stylu arabskim wygląda jakby powstał specjalnie dla muzułmańskiej społeczności, która zaczęła tu zjeżdżać w latach 50. i 60.
Tymczasem meczet został zbudowany w 1880 roku z okazji wielkiej wystawy światowej jako pawilon Orientalny. W 1967 roku ówczesny król Baldwin podarował go w 99-letnią dzierżawę królowi Arabii Saudyjskiej, w ramach negocjacji dostaw ropy. Odnowiony i przebudowany na koszt Saudyjczyków w 1978 roku zaczął pełnić funkcje religijne. Po pół wieku Belgia chce odebrać ten prezent. Specjalna komisja parlamentarna ds. zamachów, powołana po tragicznych wydarzeniach w 22 marca 2016 roku, uznała bowiem, że szerzy on idee radykalnego islamu i jest gniazdem wahabizmu, zwanego też salafizmem.
Teraz rekomendacje musi przyjąć rząd, lecz jest bardzo prawdopodobne, że się na to zdecyduje. Pytanie tylko, co dalej z meczetem i kto przejmie zarządzanie świątynią. Jedna z opcji mówi o przekazaniu jej Radzie Muzułmańskiej, czyli instytucji uznawanej przez państwo, która gromadzi duchownych 292 meczetów uznających porządek belgijski i konstytucję tego państwa.