Działacze Komitetów Obrony Republiki (CDR), rosnącej w siłę struktury secesjonistów, do akcji przystąpili w poniedziałek wczesnym rankiem. Najpierw zablokowali superszybki pociąg AVE w Gironie, potem autostradę A-7 koło Tarragony i główne drogi dojazdowe do samej Barcelony. Nieco później siłą wdarli się do ratusza Girony, gdzie została zerwana flaga Hiszpanii i na jej miejsce powieszona gwiaździsta flaga niepodległej Katalonii.
Aktywistom CDR udało się także zablokować główne arterie stolicy wspólnoty autonomicznej: aleje Diagonal, Gran Via, Laietana. Na placu Katalońskim, na budynku regionalnego oddziału Banku Hiszpanii zawisł wielki napis: „Niezależność gospodarcza. Bank Hiszpanii precz!".
Śladami Szkocji
– Rozumiem, że można sięgać do takich środków, bo ludzie zbyt długo czekają na przełom w naszej walce o niepodległość. Dopóki nie prowadzi to do przemocy, trzeba to zaakceptować. Ale ja się do CDR nie przyłączę – mówi „Rzeczpospolitej" Susana Caseras, szefowa kampanii wyborczej kandydatki głównego nacjonalistycznego ugrupowania kraju PDeCAT Neus Munte w wyborach regionalnych w maju. – W poniedziałek wolałam chodzić ze znajomymi po punktach wyborczych, gdzie rok temu głosowaliśmy – dodaje.
Alberto Madrigal, politolog z madryckiego stowarzyszenia Logocracia, przyznaje jednak w rozmowie z „Rzeczpospolitą", że ryzyko wybuchu przemocy między działaczami CDR a bojówkarzami skrajnej prawicy opowiadającymi się za jednością kraju jest spore.
– Ale w żadnym przypadku nie doprowadzi to do powstania w Katalonii organizacji terrorystycznych, jak kiedyś ETA. Ludzie nie zaakceptowaliby czegoś takiego w demokratycznym kraju i secesjoniści to wiedzą – dodaje Madrigal.