Spontaniczna dyplomacja w wykonaniu amerykańskiego sekretarza stanu musi być zaskoczeniem dla jego europejskich partnerów.

W ubiegłym tygodniu w ostatniej chwili odwołał wizytę w Berlinie, gdzie miał rozmawiać z kanclerz Angelą Merkel. A w poniedziałek nieoczekiwanie przybył do Brukseli, odwołując tym samym zapowiedziane na ten sam dzień wydarzenia w Moskwie. Władimira Putina i Siergieja Ławrowa i tak spotka, ale dopiero we wtorek w Soczi.

Gdy Pompeo wsiadał do samolotu w bazie wojskowej St Andrews, nie wiedział jeszcze nawet, jakie rozmowy uda mu się przeprowadzić w Brukseli. A Europejczycy nie wiedzieli, czy faktycznie zależy mu na rozmowach, czy tylko na okazji do wspólnej fotografii, która miałaby pokazać, że Ameryka trzyma rękę na pulsie. Najbardziej zależało mu, do czego jednak nie doszło, na uczestnictwie w spotkaniu E3, czyli unijnej przedstawiciel ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Federiki Mogherini z szefami dyplomacji Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Spotkał się natomiast bilateralnie z ministrami krajów, które doprowadziły do podpisania porozumienia o denuklearyzacji z Iranem. Jego gwarantami są też USA, Rosja i Chiny. A właściwie były, bo Stany Zjednoczone wycofały się jednostronnie z tego układu, co właśnie ostatnio doprowadziło do gróźb ze strony Teheranu. Bo sankcje nałożone przez USA to nie tylko zakaz dla firm amerykańskich angażowania się w biznesy z Iranem, ale w praktyce dla wszystkich firm europejskich, które są jednocześnie obecne w USA, oraz dla finansujących te biznesy banków.

UE próbuje te sankcje obejść, powołując specjalną spółkę tylko do finansowania transakcji z Iranem, w praktyce przeprowadzanych przez małe i średnie firmy, ale na razie bez rezultatu. Stąd ultimatum Iranu: albo Europa coś z tym zrobi, albo nastąpi powrót do programu nuklearnego.

UE źle ocenia podejście USA, bo uważa, że choć krytyka wobec reżimu ajatollahów jest słuszna, to jednak w porozumieniu chodzi o to, żeby powstrzymać groźbę nuklearyzacji w regionie. I w tym zakresie Iran się z niego wywiązuje. Jeśli ten kraj odstąpi, to automatycznie może dojść do rozwoju programów nuklearnych innych krajów tego regionu. – Jesteśmy bardzo zaniepokojeni ryzykiem konfliktu, do którego dojdzie przypadkiem i którego eskalacji żadna ze stron nie planowała – powiedział brytyjski szef dyplomacji Jeremy Hunt.