Schulz nie jest już wyłącznie kandydatem socjaldemokratów na kanclerza, ale od niedzieli także szefem najstarszej niemieckiej partii politycznej, jaką jest SPD. Został wybrany przez 605 delegatów na berlińskim kongresie partyjnym 100 procentami głosów, co jest ewenementem w powojennej niemieckiej historii.
Wywołuje to nastroje euforii w partii, która od ponad dekady traciła systematycznie wyborców, sympatyków i członków. Od pamiętnych wyborów w 2005 roku, kiedy SPD przegrała jednym punktem proc. z CDU/CSU i kanclerz Angelą Merkel, socjaldemokraci nie zbliżyli się w sondażach na tak nieznaczną odległość do obu sojuszniczych ugrupowań chadeckich jak obecnie.
Festiwal Schulza
Według najnowszych sondaży SPD może liczyć na 32 proc. głosów, a więc zaledwie jeden punkt procentowy mniej niż ugrupowanie Angeli Merkel. Co więcej, gdyby na podstawie tych sondaży miało dojść do formowania koalicji wyborczej, to SPD miałoby szanse na objęcie rządów w sojuszu z Zielonymi oraz postkomunistami z partii Lewica (Die Linke).
To prawdziwy przełom, gdyż do tej pory te trzy ugrupowania takiej większości nie miały. Jej powstanie umożliwił nagły wzrost popularności SPD.
– Utworzenie takiej koalicji rządowej jest całkowicie realne i możliwe. Pracujemy nad tym – zapewnia „Rzeczpospolitą" Axel Schäfer, wiceszef frakcji SPD w Bundestagu. Jest przekonany, że taki będzie rezultat wrześniowych wyborów do parlamentu. Nowy szef SPD na ten temat się nie wypowiada, podobnie jak podzieleni w tej sprawie Zieloni.