Spór od wielu tygodni rozdziera Francję. Zaczął się od przejażdżki pisarza Frederica Martela i wydawcy Jeana-Luca Barré do Charleville-Mezieres, gdzie spoczywa Arthur Rimbaud. To przemysłowe, brzydkie miasto, którego poeta całe życie nienawidził. Paterne Berrichon, trzeciorzędny artysta, który poślubił jego siostrę, starał się po śmierci poety przekonać świat, że w ostatniej chwili Rimbaud przeszedł na katolicyzm. I kazał wyryć na płycie: „módlcie się za niego”.
„Czy Francja w taki sposób odwdzięcza się swoim największym poetom?” – napisali w petycji do prezydenta obaj intelektualiści, domagając się, aby prochy Rimbauda spoczęły w znacznie godniejszym miejscu: paryskim Panteonie, dawnym kościele, który od rewolucji francuskiej pełni rolę świeckiego miejsca spoczynku najwybitniejszych synów i córek Republiki.
Rimbaud miałby tu jednak leżeć nie sam, ale razem ze swoim kochankiem Paulem Verlainem. I ten poeta po śmierci nie miał szczęścia. Jego grób znajduje się na paryskim cmentarzu Batignoles, którego spokój stale zakłóca huk samochodów z pobliskiej obwodnicy miasta.
Inicjatywę poparło już 5 tysięcy intelektualistów. Entuzjastycznie podeszli do niej również minister kultury Roselyne Bachelot i dziewięciu jej poprzedników. Ich zdaniem to byłby znakomity sposób, aby Panteon lepiej oddawał różnorodność francuskiego społeczeństwa. W szczególności Rimbaud był prekursorem buntu przeciw ograniczeniom, jakie narzucają rygorystyczne konwencje.
W tym tkwi jednak główny argument przeciwników przeniesienia prochów poety i jego kochanka. Oznaczałoby to, że na wieczność pozostaną wśród generałów i polityków, których tak nienawidzili.