Żaden przepis tego wyraźnie nie mówi, a stara część SN mająca w nim większość i prawnicy ją wspierający powołują się na zwyczaj (tak było w poprzednich wyborach, np. prof. Małgorzaty Gersdorf) oraz na to, że zgromadzenie SN „przedstawia" kandydatów.
Rzeczywiście art. 183 ust. 3 konstytucji stanowi, że pierwszego prezesa Sądu Najwyższego powołuje prezydent RP na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN.
Stara część SN uważa, że w trakcie zgromadzenia wyborczego powinna była być zatem podjęta, obok głosowania i ogłoszenia wyników, jeszcze uchwała, która poparłaby całą tę piątkę czy jej część (wtedy wybory byłyby chyba nieważne). Prowadzący zgromadzenie się na to nie zgodził, a prezydent powinien mianować pierwszym prezesem Włodzimierza Wróbla, nieformalnego lidera „starych" sędziów. Dostał 50 głosów na 95 głosujących. Tymczasem prezydent mianował Małgorzatę Manowską, sędzię z nowego nadania, choć z dużym stażem sędziowskim, która dostała 25 głosów.
Czytaj także:
Pierwszy prezes SN czy neoprezes?