Czytelnicy felietonów mogą odnieść wrażenie, że obserwując z Kanady i krytykując to, co widzę niewłaściwego w Polsce, dostrzegam same negatywy. Zanim zacznę o Kanadzie – ostatnio Sejm w Polsce z całą pompą przyjął zmianę do ustawy – Ordynacja podatkowa i wprowadził zasadę, że niedające się usunąć wątpliwości co do treści przepisów prawa podatkowego rozstrzyga się na korzyść podatnika (art. 2a. – Senat dopisał „lub innej strony postępowania").
Znana łacińska zasada „in dubio pro reo", która ma pochodzenie z prawa rzymskiego i dotyczy prawa karnego, znalazła swoje miejsce w ustawie podatkowej jako in dubio pro tributario (w razie wątpliwości na korzyść podatnika). Nie chcę trywializować ordynacji podatkowej, ale zastanawia mnie, dlaczego w ogóle jest potrzebny taki zapis.
Często używane powiedzenie, może nie prawne, „nie rób drugiemu, co tobie niemiłe", notabene wywodzące się od wypowiedzi Chrystusa, wystarcza, by rozwiać również prawne, niedające się usunąć, wątpliwości dotyczące przepisów prawa i nie tylko podatkowego. Moim zdaniem wystarczy przeszkolić urzędników, by tę prostą regułę stosowali nie tylko w życiu prywatnym, ale i w pracy. Czy potrzeba aż ustawy, by w sprawach, w których pojawiają się niedające się usunąć wątpliwości, decydowali na korzyść petenta? Wystarczy wejść w buty obywatela i zapytać – jak ja bym chciał, żeby ta sprawa – w razie niedających się usunąć wątpliwości – została załatwiona? Można przecież nonsensy usunąć, zwłaszcza takie, które naprawdę nie wymagają zmiany prawa, nowych ustaw czy zarządzeń. Trzeba tylko zmienić podejście urzędników.
Znajomi prowadzą w Kanadzie dom starców. Z uwagi na łatwość „wykorzystywania" osób starszych i często niedołężnych rząd prowadzi regularne inspekcje i interweniuje w przypadkach nieprawidłowości. Tak być powinno, ale życie jest życiem i ostatnio coś przyszło do głowy inspektorom, którzy zażądali, by rozdzielić mieszkającą w tym domu matkę w wieku powyżej 95 lat i córkę przed siedemdziesiątką. Inspektorzy poszli z tą sprawą do zarządu domu starców. Tam usłyszeli, że taka decyzja jest idiotyczna (oczywiście powiedziane bardzo kulturalnie i dyplomatycznie). Inspektorzy poszli więc do córki, która była mniej dyplomatyczna i wprost powiedziała – nie! Na co dostała ultimatum: albo się pani wyprowadzi do nowego domu (podano nazwę i adres) odległego od matki o 2 godziny jazdy komunikacją publiczną, do piątku wieczór, albo...
Córka pojechała, obejrzała i wieczorem w piątek wróciła do matki, do domu, w którym razem przebywały. W poniedziałek inspektorzy ponownie przyszli do zarządu, zrobili awanturę o brak pokory wobec ich decyzji. Na pożegnanie padło – że jeszcze popamiętają. Zarząd domu starców pomaga staruszkom i interweniuje. Obecnie sprawa trafiła do ministra zdrowia. A przecież wystarczyłoby, żeby inspektorzy weszli w buty córki...