Rumunia, Bukareszt, lata 80., dwie studentki, a zarazem przyjaciółki dzielą pokój w akademiku oraz tajemnicę – niechcianą ciążę jednej z nich i przekonanie, że trzeba ją przerwać. Aborcja jest zakazana, dlatego nie może być mowy o legalnym zabiegu. Usunięcie płodu, poprzedzone wymuszonym współżyciem z obiema dziewczynami, traktowanym przez lekarza jako dodatek do wynagrodzenia, przeprowadzone jest w hotelowym pokoju za pomocą igły wprowadzonej do macicy bez znieczulenia i z zastrzeżeniem możliwości krwotoku.
„Cztery miesiące, trzy tygodnie i dwa dni" to film nagrodzony Złotą Palmą na Festiwalu w Cannes i wyreżyserowany przez Cristianu Mungiu. Jego fabuła mogła wydarzyć się wielokroć, nie tylko w Bukareszcie, niemal w każdym ustroju, w którym godność ludzka nie jest pierwszoplanowym dobrem.
Akcja filmu dzieje się w okresie obowiązywania w Rumunii dekretu nr 770, na mocy którego aborcja została całkowicie zakazana, a poddanie się zabiegowi, podobnie jak i wykonywanie go – zagrożone karą więzienia. Tym sposobem Nicolae Ceausescu zapisywał nową kartę w historii walki przeciwko dekadencji imperializmu i zmierzał do zwiększenia populacji kraju i jego potęgi. Możliwość przerwania ciąży miały wyłącznie kobiety, które urodziły już przynajmniej czworo dzieci lub skończyły 40 lat. Zakaz wprowadzono w państwie, w którym wobec braku edukacji seksualnej aborcja była traktowana jako środek antykoncepcyjny, a równocześnie z wprowadzeniem nowego prawa z aptek zniknęły prezerwatywy.
Czy zabiegi rumuńskiego ustawodawcy dały efekt? Tak, jeśli wziąć pod uwagę, że w rok po wprowadzeniu dekretu odnotowano rekordową liczbę urodzeń. Nie, jeśli zważyć, iż państwo nie było w stanie zapewnić nowym obywatelom ani żłobków, ani przedszkoli, ani szkół , później zaś także pracy. Nie z tej przyczyny, że podziemie aborcyjne rozkwitło z niespodziewaną mocą, a w ciągu 23 lat obowiązywania dekretu oficjalne statystyki odnotowały około 10 tys. jego ofiar.
Film nie jest krytyką komunizmu, ani obrazem o wyższości aborcji nad jej zakazem. To rzecz o zabijaniu. Nie płodu, lecz uczuć. To też opowieść o człowieczeństwie i konieczności życia mimo traum godzących w ludzką godność doświadczeń. Ale to też historia ludzi, których losy komplikują nie tylko ich błędy, ale i ustawodawca. Nader często przekonany, że każda sfera życia wymaga regulacji, a ludzkie potknięcie, niezależnie od okoliczności, wymierzenia surowej kary.