O sędziowski wakat zawsze było trudno. Procedura nominacyjna trwa i trwa, a kandydat jest prześwietlany z każdej strony. W tej kwestii niewiele się zmieniło. Przez kilka lat kandydaci, którzy chcieli trafić na urząd, mogli składać zgłoszenia na wakat w całym kraju i w dowolnej ilości. Ostatnio to się zmieniło. Jeśli kandydat aspiruje do wakatu, to tylko w jednym sądzie. Dopiero kiedy mu się nie powiedzie, może składać kolejne zgłoszenie.

Ten przepis pomógł trochę skrócić nominacje – z dwóch lat do średnio pół roku. I tak problem nieobsadzonych wakatów został połowicznie rozwiązany. Ministerstwo Sprawiedliwości wprowadziło także system e-nominacje. Mimo że czasami się zawiesza, na co skarży się Krajowa Rada Sądownictwa, to przyspieszenie widać. Można by powiedzieć, że załatwiono kolejny problem. Jest jednak jeden, który nabrzmiewa. Sędziowie, którzy już dostaną etat w sądzie, często chcą wraz z nim wracać w rodzinne sądy. Dlatego piszą do ministra sprawiedliwości wnioski o przeniesienie. Minister odmawia. I choć pewnie sędziom się to nie spodoba, trudno mu odmówić racji. To on odpowiada bowiem za sprawne funkcjonowanie sądownictwa. Aby było to możliwe, sędziowie w całym kraju powinni być porównywalnie obciążeni pracą. To oczywiście nierealne. W małych sądach jest mniej spraw, w dużych – więcej. Z kolei sędziów nie można przerzucać po kraju, by wspomogli sąd, który tego potrzebuje.

W Ministerstwie Sprawiedliwości opracowano więc strategię. Etaty, które wygasają (np. sędzia przechodzi w stan spoczynku), będą przesuwane do sądów największych. A to pociąga za sobą dalsze konsekwencje. Najwięcej konkursów na wakat ogłasza się właśnie w dużych sądach. Kandydat startuje do dużego sądu, a potem chce wracać do orzekania „do domu". Minister najczęściej odmawia, bo przecież nie o to chodziło. I w tej sprawie każdy ma swoje racje.