Cieszymy się, że temat kredytów frankowych i skutków prawnych ich zaciągnia zyskał rangę debaty publicznej i wszedł na łamy poważnej prasy prawniczej. Wcześniej przedstawiciele banków uważali ten temat za „gorzkie żale" konsumentów, których jedynym prawem i obowiązkiem jest płacić raty kredytu w terminie, mimo iż rosną do irracjonalnych wysokości.
Efektem dyskusji publicznej i wielu korzystnych dla frankowiczów rozstrzygnięć jest zauważalny wzrost uczestnictwa w debacie reprezentantów sektora bankowego. Pojawiające się w ostatnim czasie publikacje wskazują na to, że banki zaczęły traktować te sprawy jako realne zagrożenie swojej (pewnej, jak im się dotąd wydawało) pozycji.
Generalnym przesłaniem strony reprezentującej banki jest, że dla frankowiczów lepiej będzie, jeśli nie wniosą sprawy do sądu, ponieważ sądy orzekają niejednolicie, a koszty ewentualnej przegranej mogą przewyższyć spodziewane zyski, o czym być może klienci nie są informowani przez swoich pełnomocników.
Dużo troski, mało informacji
Pomimo blisko trzydziestoletniego doświadczenia w świadczeniu usług prawniczych nie przypominamy sobie, aby kiedykolwiek przeciwnik otaczał swojego adwersarza w sądzie tak daleko idącą troską i opieką. Nasuwa się zatem pytanie, czy reprezentanci sektora bankowego równie troskliwie dbają o swoich klientów.
Czy informują ich o przegrywanych procesach i związanych z tym kosztach? Przykładowo koszt wpisu od pozwu czy apelacji dla konsumenta to maksymalnie 1000 zł, a dla banku 5 proc. od wartości kredytu.