Konflikt między obozem „obrońców demokracji" a Prawem i Sprawiedliwością, który wybuchł wokół Trybunału Konstytucyjnego, przedstawiany jest zwykle jako walka opozycji ze zmierzającą ku dyktaturze władzą. Pomijając już kwestię tego, w jakim stopniu mamy do czynienia z dyktatorskimi zapędami PiS, a w jakim jest to propagandowa histeria przeciwników Jarosława Kaczyńskiego, trzeba postawić sobie pytanie, czy PiS rzeczywiście posiadł już władzę. Jestem skłonny odpowiedzieć, że jeszcze nie.
W naszym specyficznym przypadku sprawowanie rządu należałoby odróżnić od posiadania władzy. Ta – wskutek przedwyborczych zabiegów Platformy Obywatelskiej wokół Trybunału Konstytucyjnego – pozostała w niemałym stopniu w rękach poprzedniej ekipy. Trybunał stał się bowiem w praktyce czymś na kształt superciała ustawodawczego, trzeciej, najwyższej izby parlamentu. Korzystając z konstytucyjnych uprawnień, może nieodwołalnie odrzucać każdą ustawę uchwaloną przez obecny parlament.
Jedni nazywają to obroną konstytucji, inni wskażą raczej na jej naruszenie, ocena zależy w mniejszym stopniu od interpretacji prawnej, w większym zaś od sympatii i afiliacji politycznych. Trudno jednak nie dostrzec podstawowego faktu, że gdyby PiS miał władzę, to sporu o Trybunał w ogóle by nie było.
To prawda, PiS ma większość parlamentarną, rząd i prezydenta. Jednak ostatnie wydarzenia pokazały, że zwycięstwo w demokratycznych wyborach nie jest u nas równoznaczne z przejęciem władzy. W rezultacie obóz rządowy nie jest w stanie przygotować żadnej ustawy bez „kontrasygnaty" opozycji, rząd, zamiast rządzić, administruje, a prezydent – choć może mógłby coś zrobić – nie zrobi nic, co naraziłoby jego obóz polityczny na szwank. W takim układzie sił oskarżenie PiS o zamach stanu czy dyktaturę staje się wyłącznie elementem politycznej retoryki, nie ma bowiem żadnych podstaw faktycznych, aby je formułować.
Warto również zauważyć, że w rozgrywającej się dziś walce o władzę w Polsce biorą udział nie tylko politycy. Opozycja ma za sobą niewielkie, lecz wpływowe środowiska liberalnej i neolewicowej inteligencji, bez których nie sposób – to także nasza polska specyfika – sprawować pełnej władzy.