Dobrze się dzieje na linii Polska – Unia Europejska. Zarówno nasz rząd, jak i Komisja Europejska szukają kompromisowego rozwiązania sporu o stan praworządności. Koncyliacyjny styl tych rozmów pokazuje, jak daleko zabrnęliśmy w ślepą uliczkę, wytaczając przeciw Unii ciężkie działa. Nie dlatego bynajmniej, że byliśmy aroganccy. W arogancji bowiem nie ma nic złego – ot, jedno z wielu narzędzi dyplomacji. Złe było to, iż byliśmy nieskuteczni, więcej straciliśmy, niż zyskaliśmy. Dlatego poprawa relacji z Unią stała się palącą koniecznością.
Polityka europejska nie może być pochodną polityki wewnętrznej, a tak się działo. Unia Europejska to filar bezpieczeństwa naszego państwa, majstrowanie przy nim, podpiłowywanie go jest działalnością antypaństwową. Można Unii nie lubić, można nią pogardzać, ale mamy, co mamy. UE (i NATO) to wolna, w miarę bezpieczna Polska, bez Wspólnoty będziemy skazani na los wasala – Rosji lub Niemiec.
Fakty to fakty
Są one jednoznaczne. Polska nie ma potencjału i zasobów do samodzielnego funkcjonowania na arenie międzynarodowej, a co dopiero do budowania wokół siebie bloku państw. Jesteśmy państwem średniej wielkości o średniej populacji i PKB. Nasza gospodarka uzależniła się od europejskiego rynku, ma niski wskaźnik innowacyjności, nie stworzyliśmy żadnego przedsiębiorstwa – championa w skali globalnej. Robotyka, sztuczna inteligencja, procesory, satelity – to ciągle egzotyka, a nie istotna gałąź gospodarki. Naszych uczelni zabrakło w pierwszej pięćsetce rankingu szanghajskiego. Ta sytuacja jest po części dziedzictwem PRL, po części zaniechań władzy i społeczeństwa w przebudowie państwa po 1989 r.
Polska jest cały czas na dorobku i swoją pozycję musimy budować. Daleko nam wciąż do czołowych państw europejskich, ale mamy i szansę, i historyczną okazję, by do nich dołączyć. Potrzebne jest nam jednak do tego spokojne reformowanie państwa i budowa silnej gospodarki, a nie dyplomatyczne, historyczne czy tożsamościowe szarże. Najczęściej zresztą prowadzone nie w tym kierunku, co trzeba, i nie na tego, co trzeba.
Jak ulał psuje do nas strategia chińskiego przywódcy Deng Xiaopinga – budować siłę, nie konfliktując się z nikim, nie ujawniać swoich prawdziwych aspiracji. Cicho i do przodu, niezauważenie. Deng sformułował ją w 1979 r., dopiero od dwóch – trzech lat, czyli po trzech dekadach, Chiny zaczęły od niej odchodzić. Wtedy, kiedy stały się drugą gospodarką świata, nieusuwalnym filarem światowego handlu i produkcji.