Jest kilka powodów, dla których prezydent Donald Trump zgodził się na zabicie irańskiego generała Kasema Sulejmaniego. Są wśród nich ważniejsze i drugoplanowe. Można założyć, że jedną z kwestii, która pojawiła się w tle właśnie teraz jest impeachment, który zawisł nad głową dostojnego lokatora Białego Domu.
To prawda, że decyzja Izby Reprezentantów o usunięciu prezydenta z urzędu nie rodzi skutku bez zgody Senatu, a w Senacie republikanie są górą. Nie ma więc obecnie ryzyka, że część konserwatywnych senatorów poprze impeachment. Nic nie wskazuje więc, żeby prezydentowi USA faktycznie groziła utrata władzy przed terminem, nic nie wskazuje na to, by groziło mu, że nie będzie kandydatem republikanów w najbliższych wyborach i wciąż wiele wskazuje na to, że je wygra.
A jednak taktyczny cel, tkwiący gdzieś w głowie przywódcy – pokazanie, że w trakcie superważnej rozprawy z Iranem Ameryka nie może sobie pozwolić na zmianę prezydenta – był zapewne wzięty pod uwagę Trumpa zgadzającego się na jedną z najpoważniejszych operacji wojskowych ostatnich dekad.
Przecież nikt nie jest w stanie przewidzieć łańcuszka wydarzeń, które nastąpią po takim wydarzeniu, jak zabicie kluczowej postaci w państwie potężnego przeciwnika.
Nie chodzi o to, że prezydent USA nie miał racji w ocenie polityki Iranu. Wielu umiarkowanych w sądach ekspertów jest w stanie potwierdzić argumenty, którymi w ocenie polityki Iranu posługuje się lider supermocarstwa. Przykładowo, w tle akcji z Iranem jest przecież wycofanie się przez Zachód z układu INF (o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych średniego zasięgu) – sprawa była od dawna dyskusyjna.