29 stycznia 2019 r.: w prasie francuskiej pojawia się bardzo aktualny temat. Czytam, że istnieje duże prawdopodobieństwo powrotu na terytorium Francji ponad 100 dżihadystów z żonami i dziećmi. Jest to rezultat decyzji Kurdów, którzy – pozostawieni przez Zachód – chcą wypuścić dżihadystów, których wcześniej zwalczali i uwięzili, a z którymi teraz nie wiedzą, co zrobić. I tak oto pojawia się wielkie zagrożenie i niebezpieczeństwo dla Francji, źródło lęku dla wielu obywateli, nierozwiązywalny „casse-tete" dla francuskiego rządu. Wszyscy by woleli, aby pozostali oni w Syrii, tam zostali osądzeni i ostatecznie ukarani, nawet karą śmierci. W sondażu opinii publicznej instytutu IPSOS z maja 2015 r. ponad połowa Francuzów (52 proc.) chciałaby powrotu kary śmierci, a tym samym eliminacji fizycznej terrorystów. Gdyby egzekucje terrorystów odbywały się w Syrii, we Francji nikt by po nich nie płakał. Tylko w demokracji jesteśmy na tyle naiwni, by przeciwstawiać się tej ostatecznej karze, która wyzwoliłaby nas od tego niebezpieczeństwa, jakim jest terroryzm. Od 2015 r. takich głosów jest coraz więcej. Takie rozumowanie jest błędne, odpowiadają abolicjoniści. Nie jest prawdą, że fanatycy, którzy z tzw. bojowników Boga czynią męczenników i bohaterów, zaprzestaliby swoich haniebnych działań, gdyby wiedzieli, że grozi im za to kara śmierci. My za to, czyli wszystkie cywilizowane społeczeństwa, zabijając zabójców, pozbawilibyśmy się honoru.
Czytaj także: Sondaż: Kto chce przywrócenia kary śmierci
Ostatnie egzekucje we Francji
Wszystkie te aktualne wydarzenia są okazją, aby bliżej przyjrzeć się historii kary śmierci i jej zniesienia we Francji. W porównaniu do innych zachodnich demokracji kara śmierci we Francji utrzymywała się właściwie najdłużej. Ostatnią egzekucję przeprowadzono w marsylskim więzieniu w 1977 r. Francuskie sądy jeszcze kilka lat po tej dacie skazywały na ten najwyższy wymiar kary, lecz wyroki te zostały zmienione lub skazani korzystali z przywileju łaski. Dopiero cztery lata po ostatniej egzekucji, w październiku 1981 r. – kilka miesięcy po elekcji prezydenta François Mitterranda – obie izby parlamentu przegłosowały prawo mówiące o całkowitej abolicji tej kary. W 1985 r. Francja ratyfikowała szósty protokół europejskiej konwencji praw człowieka. Ten międzynarodowy traktat zakazywał krajom sygnatariuszom wykonywania kary śmierci.
Wreszcie w 2007 r., za prezydentury Jacques'a Chiraca (mimo że większość społeczeństwa w dalszym ciągu była przychylna karze śmierci) został dołączony do konstytucji krótki artykuł 66, który mówi: „Nikt nie może być skazany na karę śmierci". Prawo przegłosowane w parlamencie, międzynarodowy traktat i wreszcie zapis w konstytucji to trzy etapy, które zakorzeniły w prawie francuskim – wydaje się – już na zawsze zakaz kary śmierci.
W 1981 r. miałem 30 lat i doskonale pamiętam zamieszanie i dyskusje wywołane przez to prawo. Po wyborze Mitterranda jak wszyscy czekałem na „grandes réformes", które obiecał Francuzom w czasie kampanii wyborczej. Zniesienie kary śmierci było jedną z pierwszych wielkich reform. W kraju praw człowieka, jakim jest Francja, przywitana została z wielkim entuzjazmem jako historyczna zdobycz, której paradoksalnie nie udało się uzyskać wcześniej mimo zaangażowania wielu najwyższej klasy intelektualistów. Począwszy od markiza de Condorceta, Victora Hugo, Jeana Jauresa aż do Alberta Camusa, walka o zniesienie kary śmierci zajęła we Francji prawie dwa stulecia. Dopiero minister sprawiedliwości Robert Badinter za prezydentury wspomnianego wcześniej Mitterranda, dokonał tego. Debata dotycząca kary śmierci nigdy nie była we Francji łatwa. Zaczęto o tym mówić już w czasach rewolucji francuskiej, a potrzeba było 192 lat, aby przegłosować ustawę w parlamencie. Zniesienie kary śmierci, jak mówi sam Robert Badinter, było wynikiem długiej walki.