Francja: Powrót do kary śmierci?

We Francji od 42 lat nie wykonano żadnej egzekucji, kara śmierci nie istnieje od 1981 r., jednak pojawiają się dzisiaj głosy, że w przypadku terrorystów opinia publiczna byłaby skłonna przychylić się do zmiany prawa.

Aktualizacja: 23.03.2019 13:53 Publikacja: 21.03.2019 15:30

Egzekucja króla Ludwika XVI odbyła się 21 stycznia 1793 r. na placu Rewolucji w Paryżu

Egzekucja króla Ludwika XVI odbyła się 21 stycznia 1793 r. na placu Rewolucji w Paryżu

Foto: Wikipedia

29 stycznia 2019 r.: w prasie francuskiej pojawia się bardzo aktualny temat. Czytam, że istnieje duże prawdopodobieństwo powrotu na terytorium Francji ponad 100 dżihadystów z żonami i dziećmi. Jest to rezultat decyzji Kurdów, którzy – pozostawieni przez Zachód – chcą wypuścić dżihadystów, których wcześniej zwalczali i uwięzili, a z którymi teraz nie wiedzą, co zrobić. I tak oto pojawia się wielkie zagrożenie i niebezpieczeństwo dla Francji, źródło lęku dla wielu obywateli, nierozwiązywalny „casse-tete" dla francuskiego rządu. Wszyscy by woleli, aby pozostali oni w Syrii, tam zostali osądzeni i ostatecznie ukarani, nawet karą śmierci. W sondażu opinii publicznej instytutu IPSOS z maja 2015 r. ponad połowa Francuzów (52 proc.) chciałaby powrotu kary śmierci, a tym samym eliminacji fizycznej terrorystów. Gdyby egzekucje terrorystów odbywały się w Syrii, we Francji nikt by po nich nie płakał. Tylko w demokracji jesteśmy na tyle naiwni, by przeciwstawiać się tej ostatecznej karze, która wyzwoliłaby nas od tego niebezpieczeństwa, jakim jest terroryzm. Od 2015 r. takich głosów jest coraz więcej. Takie rozumowanie jest błędne, odpowiadają abolicjoniści. Nie jest prawdą, że fanatycy, którzy z tzw. bojowników Boga czynią męczenników i bohaterów, zaprzestaliby swoich haniebnych działań, gdyby wiedzieli, że grozi im za to kara śmierci. My za to, czyli wszystkie cywilizowane społeczeństwa, zabijając zabójców, pozbawilibyśmy się honoru.

Czytaj także: Sondaż: Kto chce przywrócenia kary śmierci

Ostatnie egzekucje we Francji

Wszystkie te aktualne wydarzenia są okazją, aby bliżej przyjrzeć się historii kary śmierci i jej zniesienia we Francji. W porównaniu do innych zachodnich demokracji kara śmierci we Francji utrzymywała się właściwie najdłużej. Ostatnią egzekucję przeprowadzono w marsylskim więzieniu w 1977 r. Francuskie sądy jeszcze kilka lat po tej dacie skazywały na ten najwyższy wymiar kary, lecz wyroki te zostały zmienione lub skazani korzystali z przywileju łaski. Dopiero cztery lata po ostatniej egzekucji, w październiku 1981 r. – kilka miesięcy po elekcji prezydenta François Mitterranda – obie izby parlamentu przegłosowały prawo mówiące o całkowitej abolicji tej kary. W 1985 r. Francja ratyfikowała szósty protokół europejskiej konwencji praw człowieka. Ten międzynarodowy traktat zakazywał krajom sygnatariuszom wykonywania kary śmierci.

Wreszcie w 2007 r., za prezydentury Jacques'a Chiraca (mimo że większość społeczeństwa w dalszym ciągu była przychylna karze śmierci) został dołączony do konstytucji krótki artykuł 66, który mówi: „Nikt nie może być skazany na karę śmierci". Prawo przegłosowane w parlamencie, międzynarodowy traktat i wreszcie zapis w konstytucji to trzy etapy, które zakorzeniły w prawie francuskim – wydaje się – już na zawsze zakaz kary śmierci.

W 1981 r. miałem 30 lat i doskonale pamiętam zamieszanie i dyskusje wywołane przez to prawo. Po wyborze Mitterranda jak wszyscy czekałem na „grandes réformes", które obiecał Francuzom w czasie kampanii wyborczej. Zniesienie kary śmierci było jedną z pierwszych wielkich reform. W kraju praw człowieka, jakim jest Francja, przywitana została z wielkim entuzjazmem jako historyczna zdobycz, której paradoksalnie nie udało się uzyskać wcześniej mimo zaangażowania wielu najwyższej klasy intelektualistów. Począwszy od markiza de Condorceta, Victora Hugo, Jeana Jauresa aż do Alberta Camusa, walka o zniesienie kary śmierci zajęła we Francji prawie dwa stulecia. Dopiero minister sprawiedliwości Robert Badinter za prezydentury wspomnianego wcześniej Mitterranda, dokonał tego. Debata dotycząca kary śmierci nigdy nie była we Francji łatwa. Zaczęto o tym mówić już w czasach rewolucji francuskiej, a potrzeba było 192 lat, aby przegłosować ustawę w parlamencie. Zniesienie kary śmierci, jak mówi sam Robert Badinter, było wynikiem długiej walki.

Krwawa droga ku wolności

Przed 1789 r. Francja, podobnie jak inne kraje Europy, często uciekała się do kary śmierci w swoich wyrokach. Najwyższy wymiar kary stosowany był również wtedy, gdy nie dotyczył zabójstw a „zwykłych" kradzieży, rozbojów czy bluźnierstw. Za popełnienie morderstwa winny był torturowany, a potem wieszany, często też winnych palono żywcem bądź ćwiartowano. Śmierć przez ścięcie głowy szablą należała do przywilejów zarezerwowanych tylko dla winnych należących do szlachty. Wszystkie egzekucje odbywały się w miejscu publicznym. W książce Michela Foucaulta „Nadzorować i karać" istnieje dokładny opis egzekucji. Na podstawie artykułu z „Gazety Amsterdamskiej" z 2 marca 1757 r. autor przedstawia, na jakie straszne męki i tortury (łącznie z ćwiartowaniem) skazany został niejaki Damiens, podejrzany o zamach na Ludwika XV. Była to największa ze zbrodni, targnąć się na życie pomazańca bożego. Agonia i męczarnie skazanego Damiensa trwały długie godziny. Po godzinach mąk ten silny mężczyzna został rozerwany przez cztery konie. Nawet jego kaci, przyzwyczajeni do tego typu „spektakli", byli poruszeni.

Pod koniec XVIII w. dzięki filozofom epoki oświecenia idea zaprzestania kary śmierci powoli czyniła postępy w umysłach ogółu. Szokowała ona swoją bezwzględną okrutnością. Była moralnie nie do zaakceptowania, raniła wszystkie humanitarne uczucia: jakim prawem ludzie decydowali o pozbawieniu życia innych ludzi, kiedy od zarania dziejów to prawo należało tylko do Boga? Kara śmierci w żaden sposób nie zmniejszała liczby popełnianych przestępstw. Publiczne egzekucje nie miały wpływu na rzezimieszków (badania przeprowadzone w XIX w. w angielskich więzieniach wskazywały, że ponad 80 proc. osądzonych więźniów uczestniczyło choć raz w publicznych egzekucjach). Filozofowie zajmujący się tym tematem nie ufali wymiarowi sprawiedliwości, nie wierzyli w nieomylność sędziów i oburzali się na liczne egzekucje niewinnych ludzi. Myśliciele epoki oświecenia odnosili się często do dzieła Cesare'a Beccarii, filozofa i jurysty włoskiego, który w opublikowanej w 1764 r. książce „O przestępstwach i karach" przedstawił dokładną i uzasadnioną argumentację przeciwko karze śmierci. Powodzenie tego dzieła we Francji było duże, szczególnie wśród intelektualnej elity, która często czerpała i posiłkowała się ideami przedstawionymi przez Beccarię. W 1766 r. Voltaire w swoich esejach, wyrażając się z wielkimi szacunkiem o dziele Beccarii, absolutnie poparł zakaz wykonywania kary śmierci.

Czasy rewolucji francuskiej

Kiedy w 1789 r. doszło do rewolucji, we Francji istniał już duży ruch abolicjonistyczny, mimo że kara śmierci była aprobowana i często praktykowana. W 1791 r. Zgromadzenie Konstytucyjne podjęło się prac nad kodeksem karnym i jeden z deputowanych, Lepeletier de Saint-Fargeau, zaproponował całkowite zniesienie tego najwyższego wymiaru kary. Popierał go – o ironio! – Robespierre (ten sam, który, stojąc na czele rewolucyjnego rządu, w ciągu niecałych dwóch lat w epoce terroru pozbył się 30 tys. „wrogów rewolucji" – zostali oni zgilotynowani). Zgromadzenie odrzuciło propozycję Lepeletiera de Saint-Fargeau, ale przynajmniej kodeks karny w nowej wersji z 1791 r. zakazywał tortur, a także skrócił o dwie trzecie listę przestępstw karanych śmiercią.

W duchu równości tak drogiej rewolucjonistom jeden z deputowanych, Joseph Ignace Guillotin, lekarz, zaproponował ujednolicenie sposobu wykonywania egzekucji. Po pierwsze, wszystkim skazanym cywilom, niezależnie od popełnionych zbrodni, należało ścinać głowę. Po drugie, aby uniknąć nieudolności katów i nie narażać skazanych na niepotrzebne cierpienia, wyroki miały być wykonywane przez maszynę. W 1791 r. Zgromadzenie zaaprobowało tę propozycję i stosowne prawo zostało przegłosowane. I tak oto w tym samym roku pojawiła się pierwsza gilotyna. Rewolucjoniści uważali, że jest to duży postęp w wykonywaniu wyroków. Gilotyna, pomimo nazwy, nie została wymyślona przez Guillotina, tylko przez sekretarza ówczesnej Akademii Chirurgii, Antoine'a Louisa. Od tej pory gilotyna stała się jedynym sposobem wykonywania wyroków śmierci na cywilach (wojskowi byli rozstrzeliwani) i przetrwała aż do 1981 r., czyli do zniesienia kary śmierci.

Współcześnie w zachodnich demokracjach, gdzie prawa człowieka są respektowane, gilotyna jawi się jako symbol horroru i bestialstwa i słusznie należy już do historii. Nawet w czasach rewolucji abolicjoniści zdawali sobie sprawę z tego, że wymogi moralne to nie „zadawanie śmierci w bezbolesny i cywilizowany sposób", że gilotyna jako narzędzie nie mogła być traktowana jako „humanitarny" sposób pozbawiania ludzi życia. Z zasady uważali, że pozbawianie życia mimo winy skazanego nie może leżeć w gestii innych ludzi.

„Ostatni dzień skazańca"

Wszystkie argumenty przeciwko karze śmierci były znane już w XVIII w. Dlaczego Francja potrzebowała aż dwóch wieków? Dlaczego tak duże opóźnienie w stosunku do innych krajów zachodniej Europy, gdzie zakaz wykonywania kary śmierci istniał już od końca II wojny światowej, a czasem nawet dużej? Odpowiedź jest prosta: francuscy rządzący nie chcieli podjąć ryzyka rozgniewania elektoratu tą drażliwą kwestią. Przez dwa wieki parlamentarzyści wywodzący się z większości narodu francuskiego (która to większość była za karą śmierci) unikali tego problemu i nie chcieli przegłosować stosownego prawa, choć nie brakowało prób, aby to zrobić.

W 1795 r., po ścięciu na gilotynie samego Robespierre'a, Konwent Narodowy zdobył się na przyjęcie ustawy, która po raz pierwszy całkowicie zakazywała kary śmierci. Sam tekst precyzował jednak ostrożnie, że skonkretyzowanie tego „nastąpi dopiero wtedy, gdy ogłoszony zostanie powszechny pokój"... Potem do władzy dochodzi Napoleon Bonaparte. W 1810 r. przywraca w kodeksie karnym najwyższy wymiar kary.

W czasach dwóch XIX-wiecznych rewolucji, w 1830 oraz w 1848 r., sprawa kary śmierci powróciła i pojawiły się nowe propozycje. W 1838 r. deputowany, a jednocześnie wielki poeta Lamartine, autor pompatycznego „Poematu przeciwko karze śmierci", przekonywał w parlamencie, że kara ta jest niepotrzebna, wręcz szkodliwa w nowoczesnym społeczeństwie. Już w 1829 r. Victor Hugo opublikował powieść „Ostatni dzień skazańca". Przedstawia ona medytacje skazanego oczekującego na egzekucję, do której w końcu dochodzi wśród oklasków gapiów żądnych krwi. W 1848 r. Hugo zostaje deputowanym Zgromadzenia, tego samego, które zapisuje w konstytucji zniesienie kary śmierci w sprawach politycznych. Wielki demokratyczny postęp. Powoli i nieśmiało sprawa zniesienia kary śmierci posuwała się, mimo zaciętości opinii publicznej, która ciągle uważała, że największe przestępstwa muszą być ukarane zgładzeniem sprawców.

Kiedy w 1907 r. po raz kolejny projekt ustawy trafił do Zgromadzenia Narodowego, we Francji doszło do okrutnego mordu. Morderca zabił bestialsko małą dziewczynkę. Prasa podchwyciła temat. „Le Petit Parisien" zorganizowało referendum (dziś powiedzielibyśmy: sondaż), w którym wzięło udział półtora miliona ludzi. 75 proc. twardo stało na stanowisku utrzymania kary śmierci w kodeksie karnym. Cała ta sprawa negatywnie odbiła się na toczącej się parlamentarnej dyskusji. Mimo świetnych wystąpień Jeana Jaures'a i Aristide'a Brianda za abolicją, izba parlamentu zagłosowała za utrzymaniem kary śmierci.

W 1939 r. odnotować możemy jeśli nie postęp, to chociaż zatrzymanie barbarzyństwa. Poprzez dekret zakazano publicznego wykonywania kary śmierci (od tej pory będzie wykonywana w więzieniu, za murami, aby uniknąć rozhisteryzowanego tłumu jak również skandalicznych zachowań prasy, które miały miejsce tego roku przy publicznej egzekucji Niemca E. Weidmana).

„Pierwszy abolicjonysta Francji"

Opinia publiczna powoli ewoluowała. Albert Camus w swoim eseju „Refleksje na temat gilotyny", wydanym w 1957 r., opisuje reakcje swojego ojca, zwolennika kary śmierci, po obejrzeniu publicznej egzekucji zabójcy, który okrutnie pozbawił życia całą rodzinę. Mimo odrazy do zbrodniarza, po przyjściu do domu ten prosty człowiek na samą myśl o egzekucji wymiotował przez wiele godzin. Camus pisze: „Jeśli sprawiedliwość mająca chronić obywateli wywołuje odruch wymiotny, jest ona tak samo oburzająca jak przestępstwo, daleka od naprawienia zniewagi uczynionej społeczeństwu dodaje tylko jeszcze jedną hańbę do już istniejącej".

Na końcu powieści „Obcy", kiedy Meursault czeka w celi na wykonanie wyroku (za zabicie Araba – bez żadnego motywu), Camus pokazuje nam, że śmierć zbrodniarza będzie tak samo absurdalna, jak absurdalna była jego zbrodnia.

Postaci o wielkim autorytecie moralnym, jak: Condorcet, Voltaire, Hugo, Jaures i Camus, w dużym stopniu wpłynęły na Roberta Badintera, który doskonale znał ich dzieła. Ten jakże światły człowiek, dziś już 90-letni, skończył studia i otrzymał tzw. agrégation z prawa w 1965 r. Był wykładowcą prawa na kilku uniwersytetach. Wszechstronny erudyta robił karierę uniwersytecką, ale także prawniczą jako adwokat. Politycznie bliski był François Mitterrandowi, którego wspierał w wyborach prezydenckich już w 1965 r. W 1972 r. zasłynął obroną Rogera Bontemsa, i choć proces przegrał, to w opinii publicznej dał się zauważyć jako zagorzały przeciwnik kary śmierci, jako „pierwszy abolicjonysta Francji". Skazany na karę śmierci Bontems został stracony, mimo że śledztwo nie wykazało jednoznacznie jego winy. Cała ta sprawa pasjonowała społeczeństwo francuskie.

Siedzący w więzieniu w Clairvaux za kradzież, Bontems razem ze swoim towarzyszem z celi – groźnym mordercą Claude'em Buffetem – wzięli jako zakładników dwóch funkcjonariuszy więzienia. Miało to ułatwić im ucieczkę z więzienia. Podobnie jak miliony moich rodaków oglądałem na żywo w telewizji próbę odbicia zakładników. Policji udało się zatrzymać buntowników, lecz Buffet przed poddaniem się zabił zakładników, podrzynając im gardła. Rozemocjonowany naród zażądał fizycznego wyeliminowania sprawców, bo – jak można było przeczytać w niektórych gazetach – „nie zasługiwali oni na więzienie utrzymywane przecież z naszych podatków". Robert Badinter był oburzony wyrokiem, który skazywał jego klienta na karę śmierci, mimo że to nie on był zabójcą. Jako jego adwokat zmuszony był uczestniczyć w wykonaniu kary w listopadzie 1972 r. (skazany na gilotynę drugi sprawca został stracony tego samego dnia). Wszystko to było dla Badintera po prostu straszne: ten niesłuszny werdykt sądu, ta ponura atmosfera więzienia o piątej rano, ci dwaj skazańcy, którym w sekundę obcięto głowy.

W latach 70. uczestniczył w wielu nagłaśnianych przez media procesach, gdzie oskarżeni często ryzykowali własne życie. Wszystkie jego mowy obronne zawsze sprowadzały się do konkluzji, że kara śmierci absolutnie nie rozwiązuje problemów, a tylko plami honor wymierzającego tę karę. W 1977 r. Badinter był obrońcą w procesie Patryka Henry'ego, zabójcy dziecka, który przez swoją cyniczną postawę i hypokryzję został znienawidzony przez opinię publiczną. Tym razem Badinter sprawę wygrał. Ale nie dlatego, że żarliwie bronił zabójcy, ale dlatego, że swoją mową końcową udowodnił bezsens i okrucieństwo kary śmierci. Był to właściwie proces przeciwko karze śmierci i, wygrywając go, Badinter stworzył precedens w historii sprawiedliwości we Francji.

Minister sprawiedliwości

Jak wszyscy jego historyczni poprzednicy adwokat Robert Badinter – zanim został ministrem sprawiedliwości w 1981 r. – utrzymywał we wszystkich swoich mowach obronnych, że prawo „oko za oko" jest niegodne, że nie może funkcjonować w cywilizowanym świecie, tym bardziej we Francji, która stoi na straży praw człowieka. Jeśli nawet zrozumiałe jest, że bliscy ofiary zbrodni domagają się zemsty, pragnienie zemsty jest zachowaniem instynktownym i jako takie nie może znaleźć się w systemie sprawiedliwości w cywilizowanym świecie.

Po sukcesie w głośnej sprawie z 1977 r. Badinter jako adwokat ocalił jeszcze głowy pięciu oskarżonych o popełnienie zabójstw. Kiedy w 1981 r. prezydent Mitterrand zaproponował Badinterowi stanowisko ministra sprawiedliwości, ten z żalem zrezygnował z kariery adwokata. Nigdy nie był „zwierzęciem politycznym", zajął stanowisko ministra raczej jako intelektualista o głębokich przekonaniach niż typowy polityk.

Badinter, przedstawiając 17 września 1981 r. w parlamencie projekt prawa o zniesieniu kary śmierci, w błyskotliwej przemowie, żonglując jednocześnie argumentami racjonalnymi i emocjonalnymi, z łatwością uzyskał większość głosów deputowanych. Senat również bez problemu przegłosował to prawo, co było zaskakujące, ponieważ bardzo konserwatywny Senat sprzeciwiał się większości reform Mitterranda. I tak oto Robert Badinter, dziecko niezamożnych żydowskich emigrantów – jego ojciec zginął w niemieckim nazistowskim obozie w Sobiborze – stał się wielkim ministrem sprawiedliwości Francji.

Mimo że opinia publiczna w 1981 r. była jeszcze przeciwna tej ważnej reformie prawa karnego, wprowadził on Francję jako ostatni zachodnioeuropejski kraj do grona demokracji abolicjonistycznych. Uważał, że stawką był honor Francji. Badinter, zwracając się do deputowanych, swoje wystąpienie zakończył słowami: „Od jutra tylko dzięki wam wymiar sprawiedliwości nie będzie zabijał, nie będzie już zawstydzających nas wszystkich egzekucji o brzasku we francuskich więzieniach, od jutra zamknięte zostaną na zawsze krwawe strony historii wymiaru sprawiedliwości w naszym kraju". ©?

29 stycznia 2019 r.: w prasie francuskiej pojawia się bardzo aktualny temat. Czytam, że istnieje duże prawdopodobieństwo powrotu na terytorium Francji ponad 100 dżihadystów z żonami i dziećmi. Jest to rezultat decyzji Kurdów, którzy – pozostawieni przez Zachód – chcą wypuścić dżihadystów, których wcześniej zwalczali i uwięzili, a z którymi teraz nie wiedzą, co zrobić. I tak oto pojawia się wielkie zagrożenie i niebezpieczeństwo dla Francji, źródło lęku dla wielu obywateli, nierozwiązywalny „casse-tete" dla francuskiego rządu. Wszyscy by woleli, aby pozostali oni w Syrii, tam zostali osądzeni i ostatecznie ukarani, nawet karą śmierci. W sondażu opinii publicznej instytutu IPSOS z maja 2015 r. ponad połowa Francuzów (52 proc.) chciałaby powrotu kary śmierci, a tym samym eliminacji fizycznej terrorystów. Gdyby egzekucje terrorystów odbywały się w Syrii, we Francji nikt by po nich nie płakał. Tylko w demokracji jesteśmy na tyle naiwni, by przeciwstawiać się tej ostatecznej karze, która wyzwoliłaby nas od tego niebezpieczeństwa, jakim jest terroryzm. Od 2015 r. takich głosów jest coraz więcej. Takie rozumowanie jest błędne, odpowiadają abolicjoniści. Nie jest prawdą, że fanatycy, którzy z tzw. bojowników Boga czynią męczenników i bohaterów, zaprzestaliby swoich haniebnych działań, gdyby wiedzieli, że grozi im za to kara śmierci. My za to, czyli wszystkie cywilizowane społeczeństwa, zabijając zabójców, pozbawilibyśmy się honoru.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie