Dyskretny urok okultyzmu

Czy przesądy mogą fascynować? A jakże. Są przecież niczym innym, jak licznymi wierzchołkami gór lodowych dawnych wierzeń, kultów, reminiscencji pogaństwa pływających po oceanie bezdusznej racjonalności.

Aktualizacja: 02.01.2020 17:42 Publikacja: 02.01.2020 16:58

Julian Leopold Ochorowicz

Julian Leopold Ochorowicz

Foto: Wikipedia

Walczy z nimi teologia, walczy wykształcenie, walczy na koniec wewnętrzne wyczucie realizmu, ale ilekroć widzimy na powierzchni lśniący z daleka, krystalicznie wyostrzony wierzchołek, ulegamy mocnej grze uczuć.

Stykałem się nieraz w życiu z przesądami i nie ukrywam, że zdarzało mi się pozostawać pod ich magnetycznym urokiem. Jakiś epizod? Bardzo proszę.

Beskid Śląski, frenetyczna jesień przed kilkunastu laty. Szukałem ustronnego pensjonatu, w którym mógłbym dokończyć pracę nad swoją pierwszą książką, powieścią „Ferzan", o 12-letniej tureckiej dziewczynie wydanej za mąż za prawie 70-letniego mężczyznę. Miałem stos notatek, kilka niedokończonych wersji, masę źródeł. Ciężko mi się pracowało w Warszawie, poszukałem więc na ślepo w Internecie jakiegoś azylu. Jest miejsce..., niewielki pensjonat w Wiśle, na wzgórzu, relatywnie nowy, więc pewnie czysty i zadbany. Apartament był w sam raz dla mnie. Duża podłoga, można rozłożyć papiery i próbować klecić akcję książki. Dwa dni później wjeżdżałem do Wisły trochę rozklekotanym samochodem wyposażony w kilka płyt AC/DC i laptopa.

Pokój w istocie odpowiadał moim potrzebom. Trochę tylko dziwiło, że w pensjonacie jestem sam. Październik, pomyślałem, sporo po i długo przed sezonem, po co mieliby więc tu przyjeżdżać turyści. Zanim zabrałem się do pracy, wybrałem się jednak na spacer, by poznać okolicę. Przysiadłem na ławce w parku i wtedy podszedł ten człowiek. Był koło sześćdziesiątki, niechlujny zarost, nieświeży oddech, poorane czoło. „Acha, pan do willi Ochorowicza?" – odezwał się z głupia frant. „Jakiej willi?" – odpowiedziałem. „Nie słyszał pan o willi Ochorowicza? Naprawdę? Nie wierzę. Ochorowicz był wielkim medium. Wywoływał duchy. Na jego seanse przyjeżdżali tu ludzie z samego Wiednia i Paryża". „Nie słyszałem". „No to pan usłyszy..." – nie dokończył zdania i zniknął równie szybko, jak się pojawił.

Ochorowicz? Sprawdziłem w Internecie. Dziewiętnastowieczny geniusz. W 1877 roku opracował teoretyczny model telewizji, gdzie za ekran robiły wyświetlające obraz gęsto rozmieszczone żarówki. Artykuł o swoim pomyśle opublikował w czasopiśmie „Kosmos", ale brakło mu talentu, by zbudować prototyp. Pisał książki o tajemnej wiedzy Egiptu, zajmował się hipnozą, stworzył pierwsze w Polsce laboratorium psychologii klinicznej i teorię „ideoplastii", czyli wyzwalanej przez jednostki ludzkie energii psychicznej. Ale najbardziej znany był z seansów spirytystycznych, które organizował w swojej, zbudowanej rzekomo na czakramie, willi w Wiśle. W istocie przyjeżdżali na nie wielcy tamtych czasów – Konopnicka, Prus, Reymont, Sienkiewicz; pisarze, politycy, artyści, skandaliści, karciarze i szarlatani. Jak mówi legenda, w willi Ochorowicza bywali również: Juliusz Cezar, Tutenchamon, Napoleon Bonaparte, Mickiewicz, Słowacki, Norwid i Chopin. Czasem kogoś wyniesiono zemdlonego, a ktoś inny wybiegł na śnieg w samej bieliźnie z poszerzonymi nadzwyczajnie źrenicami. Ochorowicz milczał na temat swoich seansów, ale sąsiedzi nie. Plotki o duchach i strachach rozchodziły się szeroko, nawet wiele lat po tym, jak wyjechał z Wisły.

Zmarł w 1917 r. w Warszawie, ale jego willa zyskała złą sławę. Dom nawiedzony. Dom duchów. Źródło ciemnej energii. Śmiałem się w kułak. Młodopolska legenda kompletnie do mnie nie przemawiała. Ale sam dom fizycznie przedziwnie mnie pociągał.

Poszedłem tam raz i drugi. Drzwi były zamknięte na klucz. Okna zaklejone. Na drzwiach oficyny wisiała kłódka. Czyżby medium zamknęło się od środka? Typa z parku spotkałem jeszcze raz, dzień później. Już się nie odezwał, tylko odwrócił się na pięcie i uciekł. Gospodyni pensjonatu zapytana o willę Ochorowicza aż krzyknęła ze zdziwienia: „To pan tam był? Niedobrze, niedobrze" – pokiwała głową i wróciła do zajęć. Pan Stefan, portier, też nie był rozmowny. „Jak ktoś tam chodzi, to mu się w głowie buja i nie może spać" – powiedział z naganą w głosie i na tym skończył. Poczułem się jak czarny kot i przypomniałem sobie serię brutalnych prowokacji, których się dopuściłem w mieszkaniu cioci Ziny, starowierki z Wilna, co to tłumaczyła mi jak komu dobremu, że nie wolno gwizdać przy ikonie, bo to wyśmiewanie się z Chrystusa Zbawiciela. I machać rękami w czasie spaceru, bo to przywoływanie szatana. Machałem oczywiście, kiedy nie widziała, i gwizdałem przy ikonie. Prowokacje musiały być ukarane. Właśnie tu w Wiśle, u stóp willi Ochorowicza.

Pierwszej nocy nie mogłem zasnąć. Nie mogłem i drugiej. W krótkich chwilach maligny widziałem medium i jego gości. Szybko budził mnie mocny zapach absyntu. Wlokłem się znów pod nieszczęsną willę i wciąż miałem w uszach denerwujące: „niedobrze, niedobrze". Już pierwszego wieczora pogodziłem się z myślą, że książka jest przegrana. Nie uda mi się zebrać myśli, przeklęty Ochorowicz i jego goście nie dadzą mi się skupić. Ale nagle stał się cud. Nieprzespane noce dały mi jakiś niebywały napęd literacki. Stustronicowa książeczka powstała jakby sama z siebie, w cztery dni i cztery noce. Fenomen Ochorowicza? A może jego gości. Reymont pisał tu „Chłopów", a Prus „Faraona" i „Lalkę". Czyżby to oni pomogli? Nigdy się nie dowiem.

Po czterech dniach wróciłem do Warszawy i Ochorowiczówki nigdy więcej nie zobaczyłem. Minęła również bezsenność. O epizodzie pewnie całkiem bym zapomniał, gdyby nie fakt, że w styczniu 2014 r. niszczejąca ruina spłonęła. Nie cała, jak pożar opisywała lokalna prasa, ale „tylko" poddasze. Ktoś rzekomo przypadkiem podpalił. Wtajemniczeni wiedzą, że właśnie tam wirowały stoliki Ochorowicza. Czyżby wielki okultysta wrócił? Tak mówi się w Wiśle. Ja oczywiście w to nie wierzę, choć coś jest na rzeczy, bo w spalonym budynku powstało Muzeum Magicznego Realizmu. Ochorowicz wrócił więc na stare śmieci już całkiem legalnie.

Walczy z nimi teologia, walczy wykształcenie, walczy na koniec wewnętrzne wyczucie realizmu, ale ilekroć widzimy na powierzchni lśniący z daleka, krystalicznie wyostrzony wierzchołek, ulegamy mocnej grze uczuć.

Stykałem się nieraz w życiu z przesądami i nie ukrywam, że zdarzało mi się pozostawać pod ich magnetycznym urokiem. Jakiś epizod? Bardzo proszę.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie