We wtorek rano Korea Południowa poinformowała, że poderwała myśliwce w związku z pojawieniem się rosyjskich samolotów wojskowych w rejonie wysp Dokdo. Według Seulu, rosyjski samolot wczesnego ostrzegania typu A-50 naruszył przestrzeń powietrzną Korei Południowej. Cztery bombowce (dwa rosyjskie Tu-95 oraz dwa chińskie H-6) miały też bez ostrzeżenia wlecieć w koreańską strefę identyfikacji obrony powietrznej. W kierunku A-50 oddano strzały ostrzegawcze.
Rosyjski resort obrony oświadczył, że rosyjskie samoloty wraz z chińskimi maszynami brały udział we wspólnym patrolu. Ministerstwo zaprzeczyło, by samoloty bezprawnie wleciały w przestrzeń powietrzną Korei Południowej. Oświadczenie w podobnym tonie wydało chińskie ministerstwo obrony. Moskwa zarzuciła też Seulowi, że południowokoreańscy piloci stwarzali zagrożenie dla rosyjskiego bombowca strategicznego nad wodami międzynarodowymi.
W środę południowokoreańskie media relacjonowały wypowiedź Jun Do Hana, urzędnika pałacu prezydenckiego. Powiedział on, że rosyjski attaché wojskowy w Seulu wyraził głębokie ubolewanie z powodu incydentu. Rosja miała poinformować, że prawdopodobnie z powodu usterki technicznej jej samolot wleciał w nieplanowany obszar. - Moskwa poinformowała, że gdyby maszyna leciała zgodnie z pierwotnie zaplanowaną trasą, do incydentu by nie doszło - powiedział Jun. Jak relacjonował, Rosja zapewniła, że respektuje przepisy międzynarodowe oraz prawa Korei Południowej i wyraziła nadzieję, że stosunki między dwoma krajami nie ucierpią z powodu incydentu.
Jak podała agencja Interfax, rosyjska ambasada w Seulu zdementowała te doniesienia. Oświadczyła, że relacje południowokoreańskich mediów są nieścisłe, a pod wieloma względami opublikowany przez nie opis zdarzeń "nie koresponduje z rzeczywistością".
- Strona rosyjska nie złożyła oficjalnych przeprosin - miał powiedzieć rzecznik ambasady Dmitrij Bannikow.