Informacje, jakoby Stefan W., zabójca prezydenta Gdańska, wszedł na scenę Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, bo miał identyfikator z napisem „media", okazały się nieprawdziwe. Ta wersja lansowana przez Dariusza S. – szefa ochrony koncertu – miała ukryć zaniedbania w ochronie wynajętej przez organizatora.
W poniedziałek Dariusz S. usłyszał w Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku zarzuty składania fałszywych zeznań oraz podżegania swojego podwładnego do takiego czynu. To on przekazał policji rzekomo należącą do zabójcy plakietkę „media". Śledczy ustalili, że S. mijał się z prawdą. – Na identyfikatorze nie było śladów DNA należących do Stefana W. Również analiza monitoringu z koncertu i liczne nagrania są dowodem, że W. nigdy nie posiadał plakietki z napisem „media" – mówi nam Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka gdańskiej prokuratury.
Jak więc zabójca wszedł za kulisy i na scenę? – Z uwagi na dobro śledztwa na tym etapie nie możemy o tym informować – zastrzega prokurator Wawryniuk.
Z kolei MSWiA po przeprowadzeniu kontroli w agencji Tajfun wszczęło w poniedziałek procedurę cofnięcia jej koncesji. Powód? Wykryto szereg nieprawidłowości, m.in. właściciel agencji nie weryfikował karalności pracowników ochrony, wśród nich znalazły się osoby niewpisane na listę kwalifikowanych pracowników ochrony fizycznej oraz nastolatki, które nie ukończyły 18. roku życia. Ochroniarze Tajfuna – jak ustaliło MSWiA – wykorzystywali także prywatne środki przymusu bezpośredniego, czego im nie wolno.
Czarne chmury zawisły także nad gdańską policją. „Super Express" napisał, że Stefan W. po wyjściu z więzienia nachodził kolegę – Tobiasza Ł., z którym dokonał ostatniego napadu na bank. Stefan W. rzucał w jego okna cegłami i kamieniami, ponieważ miał pretensje, że Ł. przyznał się do napadu.